Środa-czwartek - w zeszłym tygodniu wracałam do domu przez wąską, ciemną leśną drogę do pustego przedpokoju. Przeskakiwałam co drugi schodek na trzecie piętro, dość szybko, ale zawsze o krok do salonu.
W pokoju, gdzie drgał w piecu ogień, ktoś kto rozkładał koc, papiery, wyłączał ekran, zbierał leżące wokół rzeczy, miał obcą twarz - czułam tylko oddech, ciężki, jak oddech śpiącego w pociągu.
"Będę czekać całe moje życie, do ciebie mam dużo cierpliwości, tato", śpiewała zwyciężczyni listy przebojów. Nie mogłam zatrzymać się w hotelu na drugim końcu miasta. Miałam związane ręce
i nogi strachem; ten, którego twarzy nie mogłam rozpoznać, zamknął książkę jak ktoś,
kto wiedział, że odjadę albo zatrzasnę drzwi.
Na północy, tam, gdzie słońce zachodzi uciekając przed deszczem, sfilcowane chmury wyglądają niby czarne kryształy; kamienie, które zdobią łańcuch
strachu.
Kto by pomyślał, że to jest łatwe, że za chwilę będzie
po wszystkim. Fetysz, do którego nic nie czuję - niewyraźne zdjęcia, żądło upierdliwego ego i przerażenie pełne zatopionych w formalinie mięsa robaków, zniknie na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz