sobota, 7 czerwca 2014

Najprościej o miłości



Przez wiele lat nie mogłam się dowiedzieć kim jesteś.
Za dużo obcych słów, lęku, porównań. Przesiąkłam
oczekiwaniem na niepowodzenia, pieczęciami,
które targałam
z mojego kraju.

Rozpalałeś ogień w kominku, każdej zimy
było ciepło i jak na początku znajomości, wystarczająco czule,
żebym nie odeszła, nie zwariowała.

Stare bibeloty, zmęczone drobinami kurzu,
oddychają nerwowo.
Wyrzucisz je z szuflad, z domu, ze wspomnień,
nic nie zostanie
do kochania. Rozsiadły się, wrosły w dotyk
 i zrobiły sobie kawał
miejsca pod stwardniałą skórą.

W środku,



w kolejce, która z nas zasłuży, lepiej

spełni ich marzenia, czekałyśmy na okruchy

ze stołu. Prędzej niż matematycznych słupków

nauczyłam się manipulacji widelcem i nożem, uczuciami,

które można było ocenzurować. Bojąc się miłości

zohydzić.


Uwolniłam się od przekonania, że muszę krytykować, zasłużyć
na uwagę. Wszystko ma swój czas, miejsce i kolejność,

odpowiadam na wołanie tych, którzy nie zdążyli



złapać wiatru w żagle. Rodzice odeszli.

Żeby nie wspominać, nasłuchuję refrenu pieśni.

Mialam dwie siostry. Jedna umarła, druga nie żyje

podobnymi, co ja problemami.