wtorek, 8 kwietnia 2014

Pełnia


Dzwonisz, żeby opowiedzieć jak trudno

rzucić palenie. I że umarła matka, już nie zrobi awantury

ani kanapek. Z pomidorem

 

i szynką. Nigdy wcześniej nie widziałam tak cienkich plasterków.

Perfekcyjnie pokrojonych, jak lubisz. Pada deszcz. Wywołujesz,

niby duchy, nieznośne wspomnienia o kobiecie, która budowała mur

między nami. Z uśmiechem zażenowanej pensjonarki uwodziła,

gdy ululalny jadłeś

z jej ręki.

 

Pogrzeb był piękny. Nie byłam, szkoda. Miałeś we mnie wierną

słuchaczkę. Wśród migocących świateł Żoliborza wypatrywałam

marnotrawnego syna wracającego do domu. Najbardziej było żal

siebie. Coraz tkliwiej pielęgnując ułudę

z lustra patrzyła na mnie wyrozumiała, dobra

żona. Bez względu na samotność chciałam cię mieć

w eterze. Ukarać, zagłuszając pustkę

i obumarłą namiętność.

 

Zanim mnie porzuciłeś, odeszłam. Mimo nowych żon,

kochanek, zostałeś z matką. Masz miejsce obok niej,

w rodzinnym grobie.