poniedziałek, 29 listopada 2010

I slept and dreamt

Środa-czwartek - w zeszłym tygodniu wracałam do domu przez wąską, ciemną leśną drogę do pustego przedpokoju. Przeskakiwałam co drugi schodek na trzecie piętro, dość szybko, ale zawsze o krok do salonu.
W pokoju, gdzie drgał w piecu ogień, ktoś kto rozkładał koc, papiery, wyłączał ekran, zbierał leżące wokół rzeczy, miał obcą twarz - czułam tylko oddech, ciężki, jak oddech śpiącego w pociągu.


"Będę czekać całe moje życie, do ciebie mam dużo cierpliwości, tato", śpiewała zwyciężczyni listy przebojów.  Nie mogłam zatrzymać się w hotelu na drugim końcu miasta. Miałam związane ręce 
i nogi strachem; ten, którego twarzy nie mogłam rozpoznać, zamknął książkę jak ktoś,
kto wiedział, że odjadę albo zatrzasnę drzwi.

Na północy, tam, gdzie słońce zachodzi uciekając przed deszczem, sfilcowane chmury wyglądają niby czarne kryształy; kamienie, które zdobią łańcuch
strachu.

Kto by pomyślał, że to jest łatwe, że za chwilę będzie
po wszystkim. Fetysz, do którego nic nie czuję - niewyraźne zdjęcia, żądło upierdliwego ego i przerażenie pełne zatopionych w formalinie mięsa robaków, zniknie na zawsze.

Pokłosie

Podejdź do gawronów. Tam, gdzie przeorana ziemia
i grzebiące
stado.

Pospiesz się, nim spadnie pierwszy śnieg i wszystko będzie białe
albo czarne.

Ptaki mogą drażnić, kiedy zimą strachom
przymarzają do tułowia
ręce.

Spójrz, zlatują się.
Przywiera czerń
do bieli.

sobota, 20 listopada 2010

Nekrolog

Wiele lat czekałyśmy cudu - odszedł, jak na swój alkoholiczny amok,
cicho.

Córka zdjęła buty, ja obrączkę. Zmarł, o czym zawiadamiam
świat i tych, którzy go rozpijali.

Pogrążone w głębokiej radości
żona i córka.

piątek, 19 listopada 2010

Na fali

Siostry ubrane w krynoliny pogasiły świece
i receptory bólowe – odpływają w gorączkę tracąc poczucie czasu. 
  
Trudno z nimi tańczyć, wyplatać z metalowych obręczy unoszonych prądem siły Carlolisa.   


Wyrzucone na brzeg
wanny leżą w bezruchu - zmieniając kolor oczu,
załamują ręce.

Mężczyźni odstawieni od piersi matki pochylają się
nad ukwiałem uwęzionym między
ich udami.

czwartek, 18 listopada 2010

Odrzucone

Ubrane w krynoliny pogasiły świece
i receptory bólowe - nie mają poczucia czasu, gorączki albo
rozgrzeszenia.

Trochę trudno się z nimi tańczy, wśród metalowych obręczy
wierzga serce.
Na łóżku, na podłodze, w wannie leżą w bezruchu - potem zmieniają kolor oczu.
Mężczyźni niecierpliwie pochylają się nad ich nagimi
stopami.

Wykrochmalone szpilki przebijają
włosy.

Flesz


Padał deszcz i nagle pomyślałam,
że zmokniesz.
Żółte zasłony, o ton cieplejszy kolor
ścian - jednak chłód wypełnił pokój, ciało lodem i wtedy trzasnęło
jak w drzewo.

Nie ma co dramatyzować, powtarzałam: "przebudź się, każdy ma swój próg
bólu" - nawet brak jajecznicy na śniadanie może mieć dziś nieprzewidywalny
skutek.
Wyśliznęłam się w ostatniej chwili - zbiegając piętro
po piętrze otrzepywałam podeszwy z kurzu, twarz z zapachu,
wyszarpałam spod paznokci naskórek.
I wszystko tobie wybaczyłam na poddaszu
tego domu.

piątek, 17 września 2010

Optymistycznie

Na wyspie, jak piszą tutejsi dziennikarze, brak równowagi
między gatunkami zwierząt, chociaż
zjadają się  nawzajem.
W pośpiechu spisuję pieśni delfinów, potem wbiegam
do pokoju,  żeby  przez okno spojrzeć jak w morzu  znikają
pęcherzyki  powietrza,

wirują agresywniej niż płatki róż i pokrywają
połyskujące ogony.  Zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy,
dezynfekowaniem ran zajmę się w podróży.  Myślę o tobie,
i o tym, że miałeś rację:  histerią nic nie wygram.
Opłaca się być szczęśliwą kobietą.

Spotkanie

Spotkanie ze mną w Polsce, w Strzelińskim Ośrodku Kultury,
galeria "Skalna" -


08 października 2010, godz. 18:00
Strzelin, ul. Brzegowa 10a


Serdecznie Państwa zapraszam!

wtorek, 14 września 2010

Wrzesień

Tu sprzedają naszyjniki z owoców
jarzębiny - pomarszczone kulki przyciągają tylko
jemiołuszki.
Na parapecie osiadł mech, w kącie ogrodu mokną
porzucone leżaki.
Nie pierwszy raz chciałam przerwać tę podróż i wrócić
do domu.

Żal, gniew i miłość do tego co ziemskie
przeminą - żywi spłowieją
jak nakrycia na ogrodowych krzesłach,
a umarli
będa grymasić z wyborem nowego wcielenia.

Mówiłaś - kiedy wiesz dokąd biegniesz, dotykasz
krótszą nogą Błękitnej Planety,
i nawet dziewiąty miesiąc nie jest aż taki
nieznośny.

piątek, 10 września 2010

Pod kluczem

Hodowca róż bez kolców miał rację –
wszystko tandeta i chińszczyzna,
naiwne szukanie przepowiedni w kruchym
ciasteczku.

Najważniejszy ruch w interesie, w klubie Sixty Nine
łamiemy ostatnią zapałkę i nie mając nic do ukrycia
spisujemy na drzwiach kibla cudze
biografie.

Kiedy wspinamy się na ostatnie piętro aluminiowe schody
kręcą dupą.  Na śniadanie jajka,
kawa bez cukru i adieu. U Pinokia wydłuża się
nos, a moja cierpliwość kończy.

W nocy chciałam ci wszystko powiedzieć, ale patrzyłeś tak,
jakbyś w dzieciństwie bardziej ode mnie
bał się ciemności.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Wspominanie Aniołów

współczesnym poetom doszczętnie obrzydzono, dlatego Bóg postanowił posyłać do nich ludzi - rozległo się pukanie
i szelest sukni
w lewym skrzydle komnaty.


Wybiegła z okładki
zafajdanej fotoshopem. Miała zimne
stopy.

Gdy przekręcałam się na bok,  zdjęła
okulary: "nie zdajemy sobie sprawy,
a wzrok i słuch człowieka  to najsłabiej 
rozwinięte zmysły",
powiedziała.

Jestem o krok spóźniona. Wmawiali mi, że każdej kobiecie
należy się mężczyzna. Uwierzyłam i durnostojki
wrzuciłam do morza.  Niech tam zostaną,
proszę przebudź mnie, zrób ze mną
czary Mary.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Rozmowa

Mogłam cię porzucić -  nie byłeś właściwym facetem
do  moich erotycznych  fantazji, ale
zawsze wracałam.

Na temat końca
nie mojego świata musiałam coś zmyślić,
aby się utrzymać na jawie.

Do dzisiaj nie wiem, czy się przyzwyczaiłam
do jednej z wersji - będę tu leżeć? Przyjdzie pora,
kiedy zdejmiesz mi buty i ostatni raz
pomasujesz stopy.
Gdy wstanie dzień spal mnie, wypal jak trawę.
Popioły rozsyp
w środę.

Podczas oglądania MTV

adrenalina. Córka rzuca parę słów - ona i jej koleżanki
są pewne, że obraz czyni cuda. Kto śpiewa o miłości,
nie myli się: "shit, mamo, nawet, jeśli w Ameryce kryzys,
zawsze mają pieniądze na sylikonowe cycki."

Ale nie martw się, mówi:
"Reagujesz lepiej niż matka Lony, bo tamta gada do słoików
z marmoladą, a kiedy wychodzi w środku nocy
zakłada ciemne okulary".

Czy lepiej robią te, które bardzo młodo zostają matkami? Nie wiem,
jestem zmęczona. Nie chcę być głucha jak pień albo jak drzewo
z roku na rok bardziej nieczułe na swoje liście.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Cena

Chcieliśmy trafić coś w ciemności - bang!
Było i odeszło, więc myślałeś o hicie, którego
nikt nie zbeszcześci w bylejakiej kawiarni,
bez perskich dywanów.

Mówiłeś, że pędzel jest kłujący,
jak nóż chirurgiczny i można go użyć do operacji
na otwartym sercu - wcześniej trzeba było ocenić
szkody: stłuczone reflektory, żwir w brzuchu, szkło
pod paznokciami.

Czy tak sobie wyobrażałeś nieśmiertelność?
Ciało zniknęło jak twoje obrazy -
nieznane terytorium, nieopodal lasu, karawan, a w oknie
białe koronki.

Jesper, żaden nóż nie rozcina cieni. Na zziębniętej ziemi
nie urodzą się poziomki.

Wielkie Pustki

Niedzielny późny wieczór i nawet w skrzynce mailowej pusto.
A pod horyzontem
niewidzialny łuk nocny, który
kreśli pozorny ruch Słońca
i sklepienia niebieskiego.

Szczególny rodzaj doświadczenia pomiędzy mną a płótnem
nieba. Bezceremonialność wścibskich gwiazd.

I wszystko się szybko skończyło. I zaczęło się nowe wszystko.

Dawno już położyłeś się spać,
całuję twoje usta. Ach, miłość,
dziwnie uczucie; czuję się niewidoczną,
jakbym poruszała się pomiędzy umarłymi.

Niedokończona opowieść

Szeherezada przez tysiąc i jedną noc opowiadała baśnie -
była mądrą kobietą.
Nie wyrwano jej języka, tylko
wycięto clitoris.

Ja, córka Szachrijara, przez wiele lat, zanim wzejdzie słońce, przemilczam
niedokończoną opowieść o suce wyrywającej się z łańcucha.
Spuszczasz się w nią każdej nocy, kilka mocnych pchnięć
łagodniejsze niż dźganie nożem,
bardziej do wytrzymania, niż urodzenie trzech synów,
których nie potrafię pokochać.

sobota, 14 sierpnia 2010

Łazienki, moje Łazienki

       Do parku wbiegaliśmy grupą - "na polanę". Tam rosły dzikie jabłka, ktoś twierdził, że "rajskie".
Kiedyś zrobiliśmy zawody, kto zje więcej i nie dostanie sraczki, i okazało się, każdy z nas odmówił kolacji.
Nasze mamy w przedziwny sposób dowiadywały się wszystkiego lotem błyskawicy - surowo zakazały nie tylko "rajskich konkursów", ale niektóre, ku naszej rozpaczy, zabaw "na polanie".
Wtedy, w tajemnicy, i tak zbieraliśmy się jak dawniej - przez dziurę w parkanie, w przeciągu kilku minut, byliśmy "w Łazienkach". Znaliśmy tam każdą alejkę, płoszyliśmy wiewiórki i śledziliśmy wycieczki, spierając się skąd przyjechali turyści i jakim mówili językiem. Jedni przysięgali, że to Ruscy, drudzy, że Szwabi, a inni, że to przecież Enerdowcy...

Pamiętam Baśkę - siedziałam z nią w jednej ławce w klasie, mało nie wyzionęła ducha, kiedy mnie zarzuciła na swoje plecy i tak uciekałyśmy w stronę wyjścia. Gonił nas facet, który w krzakach wyjął fiuta i nie sikał, tylko nim potrząsał! Takich facetów było sporo, więc postanowiliśmy ich pogonić.

Nazbieraliśmy kwaśnych jabłek i ruszyliśmy "w bój", pokrzykując: "naaa waaariata!". Przestaliśmy się, jak to było na początku, nerwowo zaśmiewać i byliśmy przekonani, że trzeba działać. Nie mogłam biegać , dlatego siedziałam na "czatach" i wydzielałam jabłka. Oczywiście, spodnie obowiązywały każdego, dziewczyny w sukienkach wracały do domu, żeby się w galopie przebrać. Czekałam na relacje, gdy powracali z "bitwy" - nasłuchałam się, że okropnie dużo "fiutów" przegonili z krzaków, że uciekali ze spuszczonymi gaciami, i w ogóle żaden za nimi nie biegł, ale gnał, aż się kurzyło, w zupełnie przeciwnym kierunku...
Baśka powiedziała mi na ucho, że jeden się rozpłakał.

Wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że to jest nasz sekret, specjalna misja i nie wolno tego nikomu wygadać. Ten, kto "puści farbę", będzie miał "przechlapane".
Okazało się, że wygadał Tadek. Następnego dnia, jak powiedziała jego siostra, Tadek nie mógł przyjść, bo musiał iść do fryzjera. Do "Pana Józia" zaprowadził go tata, zresztą każdy tam się ścinał. Jakoś lubiłam Pana Józia, mimo że mnie ścinał, jak mówiła Zośki mama, "pod garnek". Wszycy znali jego opowieści o koniach, które zostały w rodzinnej wiosce, a bardzo je kochał, chociaż cholery ( to mówiąc wznosiły się, jakby pod sufit tej małej klitki , jego brwi, i wyglądały jak wyjątkowo ruchliwe pędzelki ). Na pewno nie nadawały się, żeby wygrywać na Służewcu, wzdychał, zapewniając każdego, że został fryzjerem i w ten sposób musi teraz ciężko zarabiać na chleb.

Na Czerniakowskiej, "U Pana Józia", zawsze było wielu klientów, ale czas wcale się nie dłużył, bo Pan Józio wiedział wszystko. Tadzio wypaplał, kiedy fryzjer zauważył, że jego ucho miało dość głęboką szramę - opowiedział, że szrama pochodzi z "bitwy" i że zahaczył o gałęzie. Od słowa do słowa i wyszła na jaw nasza misja....

Dobrodusznie, choć nie bez fanta (musiał fundnąć kilka torebek oranżady w proszku i przynajmniej pół kilograma cukierków "pudrowych") - prawie zgodnie, okazaliśmy Tadkowi wspaniałomyślność - dla nas było pewne, że przed Panem Józiem nic się nie ukryje.
Na przykład: nikt nie wiedział, dlaczego ojcu Hani, pod budką z piwem, tej, zaraz po prawej stronie od wejścia do parku, ktoś poderżnął gardło. Pan Józio twierdził, że to wcale nie była pijacka burda, bo przecież ojciec Hani był ubekiem i sobie zasłużył...
Długo rozmawialiśmy między sobą, co to może być za zawód i jak się, będąc "ubekiem", zarabia na chleb, ale nikt nie umiał tego wyjaśnić. Tadek zapytał ojca, ale ten odpowiedział, żeby się zajął swoimi dwójami z matmy, a nie "sprawami dorosłych" i na tym się skończyło.

Biedna Hania, tylko usłyszeliśmy od niej, że nagle popłynęła biała piana
i ojciec trzymał się za szyję, i próbował wołać o pomoc , ale wszyscy zostawili swoje kufle i dali dyla, a ona wrzeszczała "ratunku!", kręciąc się wkoło jak bąk. Potem ojciec upadł i już nie żył.
Obiecała nam więcej opowiedzieć następnego dnia, ale okazało się, że wyjechała. Za miesiąc wprowadzili się tam Jurek i Anka.

A Pan Józio dalej strzygł, my znowu biegaliśmy "na polanę", ale już nie ganialiśmy "wariatów". Anka i Jurek zarazili nas nową zabawą! Od rana ustawialiśmy się przed wejściem do parku i czekaliśmy na autokary. Wysypywały się z nich tłumy zwiedzających. A każdy z nich, no prawie
każdy, miał coś dla nas: trochę czekolady, cukierki - najfajniejsze, bo "dziewczyńskie" były pierścionki - mnie trafiały się najpiekniejsze - dziewczyny mówiły, że ludzie litowali się nade mną, bo mocno kulałam. Zazdrościły wielkich fioletowych albo niebieskich oczek i twierdziły, że tylko ja dostawałam szczerozłote - no, może nie wszystkie, ale bez wątpienia większość pierścionków była "mocno pozłacana".

czwartek, 5 sierpnia 2010

40 MHz

Śpimy czujnie przy otwartym oknie, a kosze zakotwiczone
na plaży
falują oznaczone białą choragiewką.
To, co ostatnio wyciągamy z wody, zbiża się na linni apsyd
jak płetwal błękitny uczepiony nieba,
podwójnym obłokiem chmur; wydaje niskie dźwięki dla nas
niesłyszalne.

Moja córka, zanim zgasi komputer,
czule obserwuje polerowane kwiaty na paznokciach. Żałuje
w wesołych miasteczkach spakowanych karuzel
i tresowanych fok.
Jest silna, może ciągnąć linę, ale jeszcze jej nie pozwalam
badać zawartości dna.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Blue_whale_atlantic2.ogg

wtorek, 20 lipca 2010

Chmury

Czy mam w słowniku słowo, które cię zatrzyma,
nim wybiegniesz
karmić bezdomne koty. Wszędzie ich pełno,
ale to jeszcze nie powód,
żebym wszystkie przygarniała.

Zamknęłam drzwi
a w skrzynce listy wypchnęły zamek - nie mogę
jak Alicja żyć w krainie
czarów.

Proszę, oddaj klucze.

Wyjechać do Meksyku?

W Oaxaca inaczej niż w Havndal. Tanie pokoje z oknami
na pełnię księżyca. Każdy kogut z wydziobanym okiem
ma bliżej do raju.

Prawdziwi mężczyźni noszą noże, a kobiety
modlą się. Są ulice, ristorante  i  zawsze
ktoś ma ochotę potańczyć

albo kupić coś z dewocjonaliów. Dni za gorące, trudno
w piekle harować, może dlatego tam  łatwiej oswoić się
ze  śmiercią.

Wybór

Za chwilę się obudzi, wstanie i pójdzie
sobie. Ma na szyi moje korale,
a piersi jak łepki szpilek-- urodziłam jedną córkę,
nic nie wie o przechodzonych ubraniach, nie boi się
stroić.

Piasek, muszle nad brzegiem morza - Marianna patrzy na coś,
czego ja nie zobaczę.

Zna bajki; wybierze któryś morał na jutro,
z innej na weekend, żeby było trendy.

czwartek, 15 lipca 2010

Marianna

Włączyłaś wszystkie światła, jakbyśmy mieszkały
w Beverly Hills. Blask odbija się od kolczyka w twoim
pępku, łasi do ciuchów za połowę czynszu.

To dla mnie obce, ale wiem, że jesteś
moja. Gapię się na twój pokój, zdjęcia
powtarzam: papier, nożyce, kamień. I odchodzę

na wyciągnięcie ręki. Pamiętasz, jak dawno temu
uszyłam ci lalkę z mojej spódnicy?

Prośba do A.

U mnie zawsze wiatr
od morza. Niebo przegrzane, chce się pić i jechać,
i z tobą, pod wiśnią, gadać o Charlesie - spójrz na jego twarz
pooraną wersami. Spał na ławce w Nowym Jorku,
o mało co nie zwariował.

Sokrates przechadzający się od baru
do baru w poszukiwaniu jakieś Niuni,
co wysłucha historii tych, którzy się  nie przejmują
plamami na słońcu.

Pisał, że każdy ma swoje wesołe miasteczko,
tylko w niektórych smutno - dobre losy wykupione,
ale zawsze można wygrać misia
Paddingtona i chociaż wygląda okropnie,
to wskaże ci drogę
do knajpy.

Na dworcu wsiada się albo skądś wraca,
więc zanim sie spotkamy
wpadnij do Eda i  zrób wszystko,  żeby wyjść
pod rękę z "Bukowskim". Tę książkę obiecałaś wysłać
trzy lata temu, pamiętasz?

środa, 14 lipca 2010

Kierunek

O świcie morze wypluło martwe ryby, wezbrała woda
i poznikały święte koty.

Martwię się o książki - czy zapamiętam tytuły,
gdy wyrwą z nich kartki i cisną do ognia?

Można posłużyć się intuicją
układając trochę pestek, kilka konturów snu
i ciało. Zdecydować, spalić czy zagrzebać.

Ciuchy

Na półkach bałagan i to, co Eliot
nazwał kobiecym zapachem. W głębi
kurz - tu, na ziemi,  nie w niebie,
jestem śnięta.

Siedzę we wnętrzu
bieliźniarki, przeglądam  ubrania, które
jak niedotrzymane obietnice piętrzą się
na skoku śruby.
Za dziurką od klucza
tętnią tołumbasy straganów. Wyobrażam sobie
jak rzeczy przechodzą z rąk do rąk.

poniedziałek, 5 lipca 2010


Ile przyjdzie zostawić, córko

Przysiadam się na kilka pytań a ty masz dość
pudeł, w które pochowalam weselsze zdjęcia
twojego ojca
i zapyziałą lalkę.

Za "wdowi grosz" nie kupowałam egzotycznych
tkanin, ale splot srebrnych i złotych nici zawsze połyskiwał
w rojeniach o czarodziejskim dywanie.

Pięć miesięcy karmiłam cię piersią obiecując, że kiedyś
razem przefruniemy nad Drogą Mleczną.

sobota, 3 lipca 2010

Klin

Koniec bitwy, więcej miejsca
na czystą grę - w słońcu kończy się
zamęt. Muszę odpocząć,
potem przejść przez życie
nie tracąc godności.

Nie jestem Yuffie Kisaragi, ale rzucając bumerangiem
chciałabym odblokować questy;
nie oceniać i bezwarunkowo
pokochać.

Obrzęki owijam w pachnące deszczem prześcieradło.
Dla każdego jest gdzieś niebo
na drogę.

czwartek, 1 lipca 2010

Numer

Czy w ogóle był i czy powiedzieliśmy sobie
wszystko, zanim usłyszałam, że nie ma
wyjścia?

Niektóre, idąc w stronę dworca, szczęśliwie
potrafią zakończyć romans,
innym łatwiej przygotować się na spotkanie
z karaluchem
w jego kuchni.

Która gra jest bardziej czysta -
hotele są po to, żeby mijała doba
i żeby brudzić ręczniki, wchłaniać
mdły zapach niewielkiej kostki mydła.

Wmawiać w siebie, że żadne z nas nie podda się
uczuciu - w pamięci zostanie niezobowiązujący kolor ścian
ze śmiesznie przekrzywionym abażurem nocnej
lampki; kochany, naprawdę nie ma rozstań,
są takie stacje, na których nigdy nie zatrzymuje się pociąg.

Zabawka

Mój prawdziwy przyjaciel
chce urwać się ze smyczy –
przyprowadził mnie do ławki,
z której lepiej widać
morze.

Gram z nim w kości
połyskujące bielą na dnie
blaszanej miski.

Mój przyjaciel człowiek
zostawił pożegnalny list, czytając
pomyślałam, że nadciągnęła
ulewa, która będzie trwała
w nieskończoność
zanim zmyje moje ślady.

Życie, które mnie otacza,
jest iluzją, więc nie odpiszę - wybieram
sen.

niedziela, 27 czerwca 2010

Miejsca, które zasłaniam włosami

Codziennie mijam szramy
na ścianie budynku - odkąd tu przyjechałam,
nie dostrzegam w niej najmniejszej
zmiany. 

Wlokąc Mariannę w składanym wózku
upychałam po kieszeniach
topniejący dobytek.

Fotografie w pożółkłej kopercie,
kosmyk jasnych włosów -
zasłaniają  drzwi, na których
brakuje tabliczki z moim imieniem.

Schody

Kobieta schodzi po wąskich schodach, bardzo ostrożnie
stawia stopy; to jeszcze ten, nie tamten świat,
w którym znaleziona na śmietniku torba grzebyków
nie będzie potrzebna jej łysej głowie.

sobota, 26 czerwca 2010

Wiersz

Podoba mi się tytuł -
w połowie, zwłaszcza w czwartej linijce,
będzie o chmurach przypominających pastylki do ssania.
Może ostatnia strofa zaskoczy, zanim mysz z piskiem
odggryzie się klawiaturze.

Ego-demolka; jesteś ode mnie mocniejsza,
gdy śpisz.

Spieprzaj, nie boję się, mam gdzieś kontrolny
obraz. Tylko siadając na krześle
zginam kolana.

Szczerze?  Drzewa, duże i małe rosną w lesie.
Podoba mi się

piątek, 25 czerwca 2010

Jestem

Kiedyś siedziałam w próbówce. Dźwięki muzyki
mieszały się z głosem cytującym Evangelium Vitae.

 Zapachniało truskawką, więc za chwilę znikną igły -
 wyjdę z igloo, nie przestraszę się
 bajek.

Oj-czy-zna (Zielona Gęś ma zaszczyt)

Istotny smak, data i miejsce zachodzenia -
w jakim mieście siądziesz na ławce
i kim jest facet, który pragnie
truć.

Aż po grób - morzem zdążą
przyjaciele, pokocha wróg?

Mam dwie ojczyzny, wybieram, która
jest mniej toksyczną mamką.

 [musimy złupić coś z ukrycia

  nie do jedzenia, ale do picia.
  a tymczasem siadasz na trawce
  i jest - facet, który pragnie tylko mła.
  nowe pozycje, i że mła nie odpuści
  aż po grób - więc śłub. i  buzia w ciup.

  złupimy coś po śmierci.]

Madame Olu, kurtynaaaaa!

czwartek, 24 czerwca 2010

Tajemnica


Córkę, znudzoną swoim szesnastoletnim
życiem, uczę fioletem rozwalać chmury.
Opowiadam jak zrobić dziurę w zachmurzonym niebie;
kiedyś od kahuna dowiem się więcej
i wyślę słońce.

Zbudujemy kanu, odpłyniemy -
wszystko, co widzimy to przedmioty dotyku.  
Dotykają nie nas, tylko naszej skóry.

http://www.youtube.com/watch?v=1Wf9UnzxEOs&feature=player_embedded

środa, 23 czerwca 2010

Wiązka światła

Czuję się niezręcznie patrząc w oczy
fotografowi. To tak, jakby umówić się
z nieznajomym -

"Przekręć, nie porusz
szyszynką; upadek Atlantydy zmienił
rzeczywistość".

Zostało dłuto wetknięte między krzesłami,
morze oswojone z pajęczyną alg. Seria błysków
flesza, bez retuszu
gęsia skórka. Na ścianach portrety;
wszyscy tu opawiadają o sobie.

Czekam w kolejce, czuję się niezręcznie.
Siedząc na lodzie powtarzam
nie łam się.

wtorek, 22 czerwca 2010

Miejsce

Znowu zmieniam nazwę ulicy, grzęznę
w kwestionariuszu, gdzie więcej rubryk niż łupin
cebuli.
Tylko Marii pomogła modlitwa od kiedy przestała
być dziewicą.

Zawsze chciałam być chłopcem,
w ten lub inny sposób pedałować -
olśniona łańcuchem
roweru: jego kołami, dzwonkiem.

Córka akwarelą opowiada świat, statki płyną
po wodnistym niebie - może
niepotrzebnie bałam się
rodzić w obcym kraju,

w miasteczku, w którym
dwoje nie potrafiło od siebie odejść
zbyt daleko.

sobota, 12 czerwca 2010

"Teatr sztuki"

Jeśli to wiosna, to ma przed sobą dużo wody
deszczowej i widok
na tabliczkę z nazwą ulicy "Estragon".

Czy on jeszcze na drodze czeka?
Musi coś zrobić zamiast tu siedzieć,
przyrastając do miejsca.
W myślach plączą się sznurki spadochronu,
skoczyć? Ale jak podnieść nogę, kopnąć.
To co, że nie jest chora. Znajdzie wyjście, manipulowanie
w zamku zawsze kosztuje.

Dzień, dwa? W końcu opuści dom, wypłynie zza mebli,
może nawet dotknie krawędzi chodnika.
Pozostawi klawiaturę i zwariowane głosy,
które za plecami zwijają się w rulonik i krzyczą:
La tranche de vie!

Pani Dalloway

Kochankowie postąpili ze mną dobrze, ale
co drugi cierpiał na batrachofobię. Zgasło światło,
barman miesza trunki, myśli - może się kiedyś dowiem
całej historii? Clarissa, to moje imię.

Mam wrażenie, że niedługo utonę.
Gdybym siebie lepiej znała, mogłabym sobie pomóc;
wyjąć gwoździe z brzucha
jak butelkę sherry z kredensu.

Przestałam wierzyć w terapeutów
i króliczą łapkę. Za chwilę wstanie słońce,
barman  przestanie mieszać trunki - 
może się kiedyś dowie?

Afazja

W kominku podpalasz drwa kartkami
z "Idioty "; popieleją jak włosy czarownicy,
szybciej niż kości
w krematorium.

Przez zatrzaśnięte okno słychać
tokujące ptaki.
Od ciebie wynajęłam dwa pokoje -
krążą gawrony, podobno kojarzą się w pary,
w których pozostają  do końca życia.

Obok

Sprawy między nami

Odwracasz głowę, nie wierzysz, nie pytasz,
a był listonosz, pukał.
To niebezpieczne zaufać kopertom

jak prognozie pogody. Dziś będzie nie o tobie,
nie o twoich czułych rękach, więcej  o tych, którzy
próbują nam wmówić,

że wygraliśmy wycieczkę do Disneylandu,
więc możemy uściskać Mickey i Pluto.
Nie jesteś szczęśliwy
a przecież tylko z tobą

chcę w łóżku pić wino, palić
kadzidło. Rozmawiać.


Wszystko na swoim miejscu

Kobieta wychylająca się z sąsiedniego balkonu
już nie krwawi. Czar jej kruczoczarnych włosów prysł.
Przy dobrym oświetleniu mogę zauważyć, 
że połyka lśniące tabletki. Potem nie wpada ani do mnie,
ani w depresję.

Wyplątuję ze skorupki żółtko, leniwie rozlewa się,
parzy.  Dwa ataki  serca i żyję,  a i ona nie oszalała,
nie zabiła - na sznurach do bielizny coś wiesza,
pielęgnuje.


Potop

Ten dzień zbiegł się z porą deszczową. Wszędzie woda,
nawet pod skórą;. plastry i plastry,
których nie potrafię zerwać.

Na siedzeniu krzesła, w kuchni,
niebezpiecznie widoczne  mokradło.

Zostanę; idiotyczne szukać kogoś, kto właśnie wyszedł,
spluwając przez lewe ramię,
na stałe.


Diagnoza

Imię, nazwisko. Poza tym wszystko inne
w tabletkach. Słucham monologu,
który dla ciebie (nie żartuję) otwiera  szuflady
kredensu. Tam kurz, kłębek  nici,
mur.

Ciebie nie ma. Wyniosłam śmieci,  zakopałam
wszystkie noże. Śnieżyca, już trzeci dzień biało.


Za długo

Minie kilka dni i zamknie okno, nie będzie śpiewać - dość
kadencji w utworach koncertowych. Można milczeć
w bramie, w łóżku. Zmienić fryzurę  albo przystanek.

- Niech ją pobłogosławi samochód,
zachlapie poły płaszcza, resztę ocali.

Zza zasłony

Muszę się śpieszyć, we wszystkich słowach
wysokie napięcie. Linie elektryczne ukryte pod ziemią,

więc tu mieszkam i się modlę. W brzuchu garstka ryżu,
wieczorem maluję na zielono skrzydła chrabąszczów.
To mnie brak odwagi.

Wyrwać się - nie pamiętać o kimś, kogo nie ma.
Poczekaj, zmieni się miejsce ziemskich biegunów.
Pod łóżkiem pękną żyły
wodne

- zanim zdążę.

Dekoder

Para ptaków zostawiła na szybie runiczne
znaki; spotkały się z innych powodów niż my

udający, że nie pójdziemy do łóżka
ani po bułki albo gdziekolwiek, by przestać
kłamać.

W małym pokoju jak na dnie morza
dusimy się. Wymyślamy epilog  historii

nic sobie nie robiąc z ptaków, które
zwoływały się na budowę gniazda.

piątek, 11 czerwca 2010

Plaża

Kilka lat z zaklinaczem węży: torsje i zabłocone spodnie,
całe to wsiemstwo,
którego nie można było ochronić, wyrzucić -
minęło.

Już nie miałeś nade mną władzy, mogłam pójść
na plażę i w słońcu rozpuścić włosy, oglądać swoje ciało
przeciskające się przez cienie.

Zamknęłam drzwi, chciałam przeżyć albo wrócić
do raju. Przestałam nasłuchiwać kroków, gdy jesienią
popsuły się drzewa.

czwartek, 10 czerwca 2010

Obrazki z duńskiej wystawy

Rodzina Jensenów

Świąteczne prezenty kupili  pół roku temu, na wyprzedaży.
Wkrótce pan Jensen wykręci żarówki, trzeba oszczędzać- trudno,
przed drzwiami nie wszystkim skrzatom będą się świecić oczy.

Gęś, import z Francji, najtańsza; ostatecznie, nikt nie musi
z nią gadać! Pani Jensen na liście zaznaczyła - oprócz białych
skarpetek,  nasiona frezji.  Mąż - slipy bokserki,  niezbędny tytoń
i chodaki.

Ileż się nabiegała, przecież to nie sezon! Listy życzeń córki
nie czytali, nieważne, jak co roku dostanie w kopercie
korony. Przy stole nie będą  długo siedzieli - dwie godziny,
wystarczy.

Panienka Jensen

ostatecznie, może być samotną matką i żyć jak człowiek.
Opiekunka z gminy kupi dziecięcy wózek, na pampersy z zasiłku
musi jakoś wykręcić.

Do diabła, nie jej wina, że nikt w rodzinie niczego nie umiał załatwić.
Chciała być modelką, ale z takim nazwiskiem?! Dokładnie sprawdzi
z kim wypije piwo i  na śniadanie kawę.

Na pierwszej randce powie: "możemy mieszkać razem,  tylko
spiszemy kontrakt: przez dwa lata
wyjazd na wakacje do Tajlandii,  łóżko i garnki".
Zorentuje się,  ile facetowi zostaje po potrąceniu podatku.

Niewiele, tylko żeby z nią był, kiedy pójdzie rodzić i dał nazwisko -
państwo zapłaci alimenty. Do wszystkiego można się przyzwyczaić;
też nie poznała ojca. Wpadali jacyś faceci,
z tym, który pokazał jej Tivoli Varieté  straciła cnotę.

Zwyczajnie, były frytki i oranżada, żadnych trudnych słów.
Odchowa  albo zawiezie do matki. Ucieszy się,
może wnuk odwiedzi ją kiedyś
w domu starców?

Pani Jensen,  moja sąsiadka,

nosi na twarzy uśmiech, "crazy glue".
Gdy się spotykamy zawsze pyta jak mi się tu żyje--
"Ja bym chyba zwariowała!",  kiwa głową i dodaje,
że w tym roku też będzie miała piękny ogród.

Wszystko planuje: kwiaty, śnieg i zawsze o tej samej porze,
w soboty,  myje okna - czeka na cud.

Pan Jensen, bardzo

lubi przyrodę, dobre jedzenie. Sprawdza datę ważności,
i czy produkt nie pochodzi z innego kraju. Kocha ojczyznę,
oraz wszystkie swoje dzieci. Co trzy miesiące dostaje korony
od "Schlutera", wierzy w Królową.  Co kwartał sprawdza
notowania "A.P. Moller-Maersk Gruppen".

Nie zdradza żony, bo nie ma energi, żeby czwarty raz się sądzić
o dom i samochód. Jest tolerancyny; cudzoziemiec powinien mieć
dobre życie, byle nie mieszkał w pobliżu.

Pan Jensen nie jest gwałtowny. Tylko w piątek strzela z wiatrówki
w krystalicznie czyste powietrze. W sobotę, po sześciu piwach, może zapłakać
albo komuś wpierdolić.

niedziela, 6 czerwca 2010

Porządki

Zbieram się, każdego dnia
pakuję pudła i wyrzucam gadżety - łodygi, sznurki,
muszle oddaję morzu, reszta na wiatr.

Nasza podróż poślubna się nie odbyła, chociaż
na mapie pokazaleś mi duńskie wyspy,
erogenne strefy i pełnię księżyca.

Ile minęło czasu, od kiedy wypowiedziałeś wojnę
dziewięciu grzechom cudzym,
mówiąc, że w każdej minucie tracimy
sześciesiąt sekund światła?

Kiedy wreszcie zrobimy sobie
wakacje, będziemy zmieniać wyspę  na wyspę,
oślepieni blaskiem słońca zamkniemy oczy –
zbyt długo karmiliśmy się
umownymi znakami, nikt nie dojrzał,
że Bóg kąpie się w morzu.

sobota, 5 czerwca 2010

Złudzenie

Ile mogę zmienić wyzbywajac się
iluzji -
z zimną krwią dotykać opakowania rozmrażających się ryb,
skoro pamięć wie,
że adrenalina wodzi sny na pokuszenie?

Jak w letargu,
po trosze nieostrym, tu i tam przesadnie bliskim;
jestem Julią, znikam gdy grzebieniem
rozczesują mi włosy.

Zadzwoń do mnie,  wysłuchasz,  co każdy wie
o wszystkich szwindlach, dzięki którym daje się wygrać.

Nie każde drzwi można otworzyć
z zasuwy, ale nawet przez zamknięte
widzę słowa
uschychające w winnicy.

piątek, 4 czerwca 2010

Delikatnie

weź mnie na ręce i zanieś
na miejsce, gdzie słońce tańczy
pomiędzy pniami
brzóz - spójrz, na starość
mniej wkurza mnie
życie.

Nie muszę być lepsza
albo gorsza; każdego ciągnie
na stare śmieci,
próbuje zajść tam, gdzie już nic
nie zarygluje drogi, nikt
nie rzuci kamieniem, żeby się nie bać
nocy
i mroku.


wtorek, 1 czerwca 2010

Poszła Mandolinka do -

etam,
znowu o wzgórkach
łonowych, o penisach,

i ruchaniu. A może tak zwyczajnie, po prostu
można ucieszyć się
życiem?

Flesz

Wykłócałam się, że to nie zapalenie opon, więc mama
kazała mi położyć brodę na klatce
piersiowej; chciała się upewnić
i nie powinnam się bać - to tylko
polio.

Ni stąd ni z owąd - hej, dziewczyno spójrz
nauka chodzenia nie idzie w las.
Nie chwiej się:  idź, zawsze idź, aż do słońca -
zdaj egazamin
z logiki u docenta,
który stwierdził, że kobiety nie myślą,
nawet jeśli cały świat pięknieje
pod śniegiem jak z bajki
kalekiej.

poniedziałek, 31 maja 2010

Cieplarnia

Niektórzy chcą żyć łatwiej niż inni. Bez sprzeciwu
poddają się horrorom i ekstremalnym warunkom
pogodowym.

Niedaleko Tisvildeleje Strandhotel kobieta podobna do mnie
sadzi kwiaty. Nie mogę powiedzieć,
że ze śmiercią jej do twarzy. Dopóki kopie, można jej strzelić
zdjęcie albo zabrać łopatę, wtedy
duże krople deszczu ulegną rozpadowi.

Prawda

"Boże drogi! Ten okropny lęk przed powiedzeniem
lub napisaniem prawdy! Kłamstwo można naprawić,
można je odwołać, skłamać inaczej, nie jest ono
ostateczne. Prawda jest definitywna, jest trucizną,
jak opium i kokaina. Raz powie się prawdę
i już nie będzie odwrotu"    -    Ingvald Bjorneboe


Zapaliłabym, ale tu nie można nigdzie
dostać zniczy. W piątek, w Danii, rzucili sztuczne ognie
i piwo. Trochę taniej Carlsberg albo "Żyrafa", znowu
piłbyś przez kilka dni i nocy.

Zawsze modliłeś się
o towarzystwo - pewnie nie czujesz się samotny
w zbiorowym grobie? Chciałam ci opowiedzieć o wielu rzeczach
i o tym, że przestałam  kłamać,
bo teraz jesteś spokojny,  nie wyglądasz na okrutnego
pijaka.

I co dalej?

O świcie morze wypluło martwe ryby, wezbrały rzeki
i poznikały święte krowy.

Martwię się o książki, nie zapamiętałam wszystkich
tytułów; co będzie, gdy utoną zanim przebiegnie po nich
Koń Leonarda  Šalamuna?

Można posłużyć się intuicją
wyciągając trochę pestek, rozłożyć nogi
pokochać się z własnym ciałem. Potem zdecydować -
spalić czy pogrzebać.

Nazaret

Moja cipka jest czysta i złożona między nogami.
Sutki lśnią jak buty wypastowane na święta.

Miłość wymaga wiary, ale nie wszystko
można powiedzieć księdzu ani wpieprzyć
na portal.

Siedzę na skraju
materaca, a mój szósty palec pokazuje
czułe miejce.

Pod nocną  koszulą ciało
niby roztopione opiłki żelaza -
robi się trudniej, więc zasypiam jak dziecko
z lekko otwartymi ustami.

Śnię o dzikiej róży na prześcieradle
pociętym ostrzem
brzytwy.

Pocztówka

Mama sprzątała w soboty, a w niedziele biegła
do kościoła. Wtedy chciałam być ministrantem,
ale bałam się czarnych kulek różańca.

Oczywiście, niebo było abstrakcją - chorej
wmawiano, że i boska tolerancja
może się wyczerpać.

Przed zaśnięciem wymyślałam
koniec świata, którego stanę się przyczyną;
sen o słojach w drewnie i ludziach bez twarzy
przechodzących na drugą stronę mostu,
niczego nie wyjaśnił.

Dlatego w dzieciństwie  poszłam do piekła,  tam znalazłam
wiele ciemnych stron, a  pomiędzy okładkami książki z obrazkami
świętych - pamiątki z wakacji w Disneylandzie.

Tartaros

(...) latem, w zadaszonej czesci mojego ogrodu, zadomowily sie szerszenie. strasznie sie ich balam. zastanawialam sie, co zrobic, zeby ich sie pozbyc. w miedzyczasie zaczelam im sie przygladac z bliska i wiesz co? piekne sa te 'stworki'  -  ktoregos dnia po prostu zniknely. same sobie poszly.
Aleksandra Zbierska (dziękuję ci)


Obudził mnie zapach rdzy i przeczucie, że na kacu lepiej
usiąść w pobliżu starych torów zbudowanych
z metalowych łóżek -

dom pozostał na swoim miejscu, a zza okien

mogę teraz obserwować
bawiące się delfiny; nowy, głębszy
dar widzenia rzeczy, który

na zawsze
uwolnił mnie od pszczół żyjących w ścianach,
lęku przed połknięciem ich w drodze do Raju.

sobota, 29 maja 2010

Struga

Pierwszy krok
do szczęścia najtrudniejszy. Na plecach zostaje oddech
gonionego psa, śpiączka,
gdy pierwsza miłość topnieje niby cukrowa wata.

Układasz poduszki, prześcieradła potem włączasz
i wyłączasz
nocną lampkę - w mroku nurt rzeki porywa
serce.

Czy jeśli opowiem córce o mężczyznach
mojego życia, których pragnęłam zatrzymać,
pomogę jej złapać oddech? Nie chcę, żeby jak ja kiedyś
była chora na miłość, za wszelką cenę
kochała.

środa, 26 maja 2010

Ego

W ciągu dnia, gdy spod rynny wychyla się
niebo mówię do siebie czule: ocalalaś, uratowałaś wszystko,
co bez własnego udziału nie mogłaś
rozpocząć.

W nocy, po zamknięciu okna,
otulone bawełną i lalkami moje mściwe dziecko,  "ja "
wrzeszczy i tupie.

Próbuję skończyć za niego opowieść, wywieść
w pole,  ale czujne jak kot wykręca się
ogonem.

Ludzie to jedyne ssaki, które nie potrafią
jednocześnie pić
i oddychać.

poniedziałek, 24 maja 2010

Gałganki

Marzę o języku, którego słowa niczym pięści,
gruchotałyby szczęki.  A tu nowe fenomeny i tłum
piromanów. Rzeczy same w sobie, ziarenka
ryżu, ale nikt z nas nie poluje z latawcem. Noumeny?

Czerwone ścianki weków. Soczyste; ktoś opowiadał,
że widział Boga siedzącego na wiśni: "Czy myślisz, że łatwo zejść,
gdy tak wysoko?"

A mnie się śniło, że usiadłam obok książek i papilotów - paliłam
cienkie papierosy. W gwiazdozbiorach plątały się języki -
nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Obce pogrzeby  mnie wzruszają,
bliskich próbuję nie pamiętać.

Trzymam w pięści gałganki, nic nie jest pewne na tym świecie.
W trzecim wymiarze odchudzałam się
przynajmniej raz na kwartał i nie grałam
w karty.

Budzę cię, proszę zrozum, że marzę o języku,
którego słowa mogłyby
gruchotać szczęki.

niedziela, 23 maja 2010

Nr 2012


Zasypiam z głową na twoich kolanach. W otwartych drzwiach
staje pożeracz plasterków gruszek. Czerwienię się
aż po bliznę po cesarskim cięciu. Tej nocy zdam sobie sprawę,
że pragnienie jest częścią nienadgryzionej autobiografii.

Już od świtu, w sieci, polecają kulki gejszy i mężczyznę
jak lalkę do pompowania.

Obudzona biegnę po chłodnej podłodze;
obok świat przeskakuje
z nogi na nogę.

sobota, 22 maja 2010

Inna perspektywa

W ciągu tych lat próbowałam odszukać bukiet
kwiatów oświetlony blaskiem księżyca. Na podwórku
wisiał dziurawy żywopłot, cień krzewów przypominał
strudla.

Jak mogę odpocząć? Mówię ci, to nienormalne
ufać antagonistom, nie wiem, ile noszę w sobie
wiary: ilu mężczyzn i ich kobiet o uszczelnionych ustach,
orzeknie, że zostałam stworzona
na głupka?

W ciągu tych lat pałętałam się
od wersu do wersu i wsród bojów zostałam
sama - tylko morze bez zobowiązań łączy się w fale.

Czysto  śpiewa, gdy zapach pomarańczy dryfuje
przez moje okna.

piątek, 21 maja 2010

Zdziwienie

Wisła rozlała się w kraju, Odra też nieźle dała popalić - słowem powódź, od gór do Bałtyku polało i wezbrało. Kwiecień katastrofalny i koniec maja popłynął..... również nominacjami w wielu,
jak mawiają, prestiżowych konkursach. Zaczęło się Silesiuszem, potem Gdynia, aż wreszcie
Nike 2010 roku......Czytam nazwiska nominowanych, głównie poetów, bo ten obszar literatury
bardziej mnie zajmuje - czytam i przecieram z niedowierzaniem oczy - nazwiska powtarzają się,
dublują, przeplatają z konkursu na konkurs. A kasa duża, a jest się o co potarmosić. Kapituły głoszą
swoje werdykty, wszem i wobec kształtując smak i gust Czytelników wpychając im do rąk i mózgów najlepsze tomiki najlepszych polskich poetów.

Głowię się, bo znam wiersze, poetykę prawie wszystkich, na których zwrócili uwagę zacni głównie profesorowie literatury . Wsród kandydatów na podium nawet znalazła się noblistka i cos jest na
rzeczy skoro dwojgu poetów nominowano w kolejnych zdawałby się  bardzo istotnych konkursach.
A przecież nie byłi to ci sami jurorzy, co za zgodnosć, co za wyjątkowa zgodnosć, a zatem poezja
owych szczęsliwych wybrańców  jest jak mniemam również wyjątkowa.

Google, kochane google, powiedz mi przecie, kto jest najlepszym poetą w polskim markiecie?
Mam, znalazłam, czytam. I przecieram z niedowierzaniem oczy.

                                                                                                    c.d.n.

Moment

W kałużach niewielkie kolonie
przycupniętych wróbli; wybrały sobie to miejsce
za najbliższy faragment przestrzeni.
Są szczęśliwe.

Po burzy, kobieta otwiera okno, wygląda
w ozonowym powietrzu skarbów - obszar, w którym
sama przed sobą uchyliła rąbka
tajemicy wymyka się
jakimkolwiek myślom, jakby to, co kiedyś  istotne,
zatopiła w nieskończoności morza.

Wszystko już było, i nie ma później,
jest wolna - płynie z rzeki
do rzeki. Teraz.

czwartek, 20 maja 2010

Uwięzieni

Niebieskie siostry leżą na ziemi. Pozdejmowały pierścionki, buty
i dotykają swojego krocza. W trawie przyczaiły się leśne zwierzęta;

z tego związku na świat może przyjść tylko miot
oznaczony końsko-szpotawą stopą. Na nienarodzonych
spadnie deszcz żołędzi. Zamiast zabawek,
będą tulić obcęgi.

[Czy] myślisz, że nasz syn byłby wyrozumiałym mężczyzną
czy gnojkiem, dla którego kobiety rozkładałyby nogi,
potem brzęczały nad uchem kostkami lodu w szklance brandy?

Może jedna z nich zdradzi tajemnicę podziału tlenku azotu
podczas erekcji mówiąc: spójrz na moją skórę,
pomiędzy łopatką a senną marą biegnę z bliznami, ale
już nie chcę niczego ukryć.

Matki powinny rodzić w lesie, nie zasłaniając twarzy
i zniekształconych piersi. Daleko od okna, w sierpniu, gdy na niebie
więcej gwiazd  niż karłowatych gałęzi. Każda z nich bez bólu
przyrzekałaby, że syn potrafi latać jak ważka,
z liścia na liść.



* wiersz inspirowany filmem Larsa von Triera "Antichrist"

środa, 19 maja 2010

Konotacja



Czekać? Nie wszystko, co się mieści
w moim świecie widzisz w swoim oknie; zima minęła.
Porzucając złudzenia, przestałam się bujać
na przęsłach mostu - łzawienie jest niewielką częścią
mojego bloga.

Od świtu siedzisz na krześle
zawinięta w ponczo, a w pokoju rozrzucone rzeczy i ciężki oddech
kogoś śpiącego. Mały ekran unosi się
w powietrzu - kochana, martwią mnie twoje związane ręce, sznur
tabletek wokół palców. Na balkonie już przestali
polerować róże,  zapuszczasz włosy,  nad uchem brzęczą
wróble.

Pozmywałaś naczynia; wszystko jest kwestią wyboru
i nie każdy kamień bywa szlachetny - dotykasz karku - tyle godzin
gruzu, a dusza wciąż w dzwonkach. Może oddałabym ci krew, ale
nie serce. Niech bije w pościeli, w chmurach
układając deszcz, który
przestaje  padać.


http://www.artprzychodnia.pl/

wtorek, 18 maja 2010

Oswajanie

Sen 1

Metro nie jest szczęśliwym miejscem
na samobójstwo. Są  lepsze sposoby, tylko za dużo albo
za mało krwi, powietrza. Pod nogami chodnik - minione to tyle,
co bezsenność.

Sen 2

Już czas, nie idź - za rogiem pędzą bimber i owce
na wełnę. Nie będziesz  po pijaku spać
w dzikim swetrze. Każde miasto jest dobre do łapania okazji,
żeby przy stole zjeść śniadanie, odjechać.

Sen 3

Zdążyłam pomyśleć - leć. Przez łąki do nieba,
bliżej słonecznika. Podniosłam się, żeby zmyć ślad
po szybie  i umieraniu.

Sen 4

Domy żyją dalej, jakby nikt nie odszedł.
Na tej wyspie zbieramy gałęzie;
im z osamotnienia mniejsze, tym lepsze na podpałkę.





autorka: Monique Surdyka

Odwrócona

Kogo obchodzi dziewczynka, której zgasły zapałki?
Skończyła  się magia - przystanki Wonderlandu kpią;
w kieszeni łupiny po skrętach
i plastikowa torebka z medalikiem.

Dudni sufit miasta, faluje w rytmie
serca.
Kogo to obchodzi?

Kwef

ubrana jestem tylko w twarz
-nim zdejmę-światło zgaś

Michał Kobyliński



Mówię - to twoje ciało, a ona, że ciężko
opanować drążce ręce i zapomnieć o sprawach ważniejszych
niż tysiąc godzin wyszeptanych
modlitwami w meczecie. Wszystko zostało stworzone:
drzewa, rzeki ogrody, więc komu potrzebne moje obrzezanie?

Allah kerim! za młodą dziewczynę cena trzynaście dinarów
a za osła aż dwadzieścia.

Gdybyś urodziła się w mieście gotyckich kościołów,
w  Sassari, katecheta przekonałby cię, że święci
zasypiali mamrocząc pacierze.
Nawlekali korale różańca na jasną pręgę wciskającą się świtem
w ołowiane ramy witraży.
Zataiłby szczegóły o ukrytych emocjach i pasjach
grzesznych kupców genueńskich czy pizańskich.

Spójrz: nic nie zmieni wykroju twoich oczu, jeśli
będziesz  zrywać  parzące knoty świec
albo w fałdach hidziaba
układać uzbrojone granaty.

Puszczać slajdy? A kuku -

bo pomiędzy światłem a mrokiem zostaje
ślad. Na prześcieradle wyleguję się wyłącznie,
żeby odpocząć. W otwartym oknie widzę
jedynie okruchy ważnej/nieważnej migracji
czy emigracji; wszędzie się człowiek starzeje
tak samo - zbiera kartki, karteczki, karteluszki,
potem skleja keczupem,
bo kleju niet! Nie ma sensu ich rozcinać, już lepiej
od razu zejść do piwnicy po pudło lub
żarówkę albo obrysować białą kredą
zabite pająki. Zawsze w życiu jest coś
pięknego, być może
przez to morze, bez meta -
for - Let It Be. Tak mi dopomóż plemię Milczan
i ty, śliczny listonoszu,
dzwoniący kilka razy, zwykle nad ranem.
Masz torbę pękatą, cacy rower,
a mnie przeważnie, aż do wieczora niewiele
obchodzi.


                            

Otwarte


Ludzie coraz rzadziej zatrzymują się
przy naszych oknach. Na plaży księżyc, w jego poświacie
wyglądasz jakbyś nigdy
nie smakował  żadnej kobiety. Piach jest tylko nadzieniem
ziemi. Przesypuje się, by podarować nam należną część.

Światło, na swój sposób, maluje rzeczy -
połóż się i leż - to nie jest choroba, choć
wszystko, co nas tyczy zespala smycz, która
od lat nie dotrzymuje kroku.

niedziela, 9 maja 2010

Arka

Przenosiłam przez kolejne wcielenia
miłość do ciasnych butów - udręczone stopy
miały być jak u gejszy: drobne, delikatne
i podniecające, zapominałam, że Bóg
stworzył je w innym celu.

Używanie pachołków weszło mi w krew,
na moje zawołanie
rozciągają skórę,
spełniając kaprysy ekscentrycznej,
głupiej kobiety.

Zawsze wracałam jak człowiek, którego przeżyły
własne racje. Dzisiaj jestem pasażerką
statku; kiedy mnie mocno kołysze
wyciągam wstydliwie rękę
za burtę.

Wokół palców przepływają zimno
krwiste ryby; czekam, chcę
być tą, która wypluła
haczyk.

Czy byłaś na wyspie Nossi Bé?

Rzeźbione aloalo, przedmioty codziennego odzysku i nic
więcej. Nagle poczuła, że nie wie, kim jest mężczyzna,
do którego uśmiecha się na ślubnym zdjęciu.

Chciałaby obejrzeć film o lwicy buszującej wśród traw
sawanny. Na myśl, że nie będzie w strefie międzyzwrotnikowej,
w ciele pełzają drzazgi - wyrzuca czerstwy chleb
i lizaki. Gubi klucze, sprząta
gnój z torebki.

Próbuje zachować spokój - wiele może się zdarzyć w klatce
filmu, chociaż wszystko pozostaje
na swoim miejscu.
Nawet niebo.




autorka Kristina Majby

czwartek, 6 maja 2010

"Krajobraz po meblach" - zapraszam na spotkanie

Cienie

W promieniach słońca
i zapachu pokrzyw czyha domieszka
niebezpieczeństwa: ile masz odwagi?

Ropucha, którą musisz pocałować
urodziła się na kamieniu i teraz patrzy;
żywa i nieruchoma budzi wstręt.
Ma w sobie butafolinę, może przestraszyć,
paraliżując czynności
serca.

Wplątani w czas kreskówek próbujemy zmieniać bieg
huśtawki, a proces spalania
kości jest powolny.
Wielka kuźnia topi nas, mruga
ogłupiający ekran.

Przed drzwiczkami do paleniska
zostanie siódma skóra, będzie kusić
innego poetę.

poniedziałek, 3 maja 2010

Jaskinia Abelarda

Wśród brudnych korytarzy brzask - w pajęczynie
krople rosy robią się dwuznacznie
piękne.

Żal mi ciebie pająku, nie zauważasz ile wokół
rozkładu i głupców - bardzo wielu tam
gdzie pozornie mądrzy ludzie.


Wyrywają się z szeregu jak złośliwa
gwiazda. Jakby umieli w upadaniu doszukać się
zbawienia. Ile radości życia, gdy przygotowując
umieranie tkają dalej i dalej albo w knajpie
zapominają o zawieszonym w szatni
płaszczu?

piątek, 30 kwietnia 2010

Zmiana adresu

Po prostu powiedziałaś: tak właśnie mieszkam,
to mój most, moje krzesło i brama, ale żaden klucz
nie pasuje jak ulał – za oknem przebudzona ulica,
ciepło, które czujesz bije
od latarni.

Chodziło o kolor butów, a może
płaszcza, nie pamiętam, której z nas bardziej
zależało, żeby trzasnąć
drzwiami samochodu w środku miasta.

Zniszczyć iluzję?



Rozstałyśmy się,
chociaż długo byłam pewna,
że idziemy tą samą ulicą.

Szłyśmy innymi, jedna
była ślepa.

                                              autorka:  Trude Semb

środa, 28 kwietnia 2010

Posmak

Obok ciała rozsypali mak, żeby czyhający na duszę
mogli liczyć ziarna. Do trumny włożyli figurki
z imionami tych, za którymi tęskniłam.

Poszukiwanie utraconego domu zabrało mi sen. Miejsca
były zajęte, nawet pod mostem, w knajpie albo na stacji
benzynowej. Kiedyś kobieta ze straganu proponowała mi tarota
i bulion, szeptała: "przepalona żarówka nie da światła,
nie każdego faceta nazwiesz ojcem twojej córki".

Bliscy krewni nie lubili morza, przerażał ich
inny język i w obcym kraju, zimne noce.

Niczego nie zmienię; wszystko przemija, także pamięć
o tym, że do ubrania zmarłego wpinają igłę.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Paskuda

Zaraz po urodzeniu dało się zauważyć,
że nic w jej twarzy nie pasuje: nos do oczu,
a usta do nosa i kiedy podrosła to jeszcze
te chude nogi.

Recytowała Pater Noster, potem biegła do lustra.
Na spowiedzi wyznała, że przeklęła ciotkę, ale
już nie pamięta czy grzech był ciężki.

Ksiądz udzielił rozgrzeszenia i dodał,
że każdy musi nieść swój krzyż jak Jezus.
Nie zrozumiała - przecież On nie był brzydki.

Zła

Podrzucała żyletki, półkola czerwonych
bransolet, lśniła nimi
aż zamierał oddech; miała własne Azione Sentimentale,
próbę cierpienia i bólu ciała jak włoska artystka
Gine Pane.

Czekając na zachód słońca zamykała powieki -
rubinowymi kropelkami
tlił się żal - przynosili jej bukiety róż, od których
odrywała kolce.

Dziś, dziewczyny o wklęsłych brzuchach
chowają w pępku eksplozję świecidełek -
w świątyniach drżącym z zimna jezuskom
farbują loki.




piątek, 23 kwietnia 2010

Refleksy

Obiecałeś mi niedzielne popołudnie,
spędziliśmy je rzucając plażową piłkę -
okrągła, pozbawiona ostrych krawędzi,
nie kaleczy.

Ci, którzy patrząc na mnie wykrzywiają
twarz, widzą siebie. Nie dowierzają, że skończyła się
piosenka.

Żebyś dopłynął, ustawiłam krzyże
masztów, naciągnęłam
żagiel.

Na nadgarstku pozostały rozwiązane
sznureczki bransoletki. Wyszłam z tego
miejsca, gdzie nakleili
klepsydrę. Jestem wolna od najgorszych przekleństw,
podskakuję jak piłka.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Sengul Guvercile, Æresdrab, (fragment książki w tłumaczeniu z języka duńskiego p.t. " Morderstwo w imię honoru"

1


Tak do końca nie wiem, dlaczego wpuściłam tego dziennikarza do domu. Dlaczego, kiedy poprosił mnie o chwilę rozmowy o mojej
książce, pozwoliłam temu obcemu człowiekowi rozdrapać z trudem zabliźniającą się ranę, zamiast po prostu, wyrzucić go za drzwi.
Przez te wszystkie lata chciałam jedynie zapomnieć, ale on
przyszedł w takiej chwili, gdy powoli zaczynałam zdawać sobie sprawę, że nie mogę już dłużej uciekać, że nie ma na świecie miejsca, w którym mogłabym się bezpiecznie schronić. Ból i lęk nigdy mnie nie opusza,
ale muszę nauczyć się z tym żyć i przestać uciekać. Jednego jestem
pewna, żaden mężczyzna nie zrujnuje mi życia bardziej niż mój własny ojciec.

To prawda, nie jestem sama, więcej niz 400 Dunek pochodzenia etnicznego żyje w "podziemiach", w ciągłej obawie przed zemstą.
Nie uciekają przed płatnym mordercą, uciekają przed najbliższymi, przed własnymi rodzicami, braćmi, kuzynami, przed tymi, którzy sądzą, że przemoc, gwałt i zabijanie, to jedyna droga do zachowania tradycji. Ukrywają się przed tymi, dla których zachowanie dobrego imienia stanowi wiekszą wartość niż życie człowieka. Niesamowite jak takie myślenie zupełnie nie konweniuje ze stojącym na bardzo wysokim poziomie rozwoju demokracji, myśleniem duńskiego społeczenstwa.

Przeciętny Duńczyk, nie chce albo nie potrafi zrozumieć "nowych obywateli", tych którzy przenieśli ze starej ojczyzny swoje zwyczaje, tradycję, i choć zmienili miejsce zamieszkania, nie potrafilą, a co najgorsze nie chcą zmienić swojej mentalności. To właśnie brak zrozumienia i akceptacji sprawia, że czując się obco i zle w nowej ojczyźnie, zamykamy się we własnej społeczności, budując jeszcze większe granice i bariery. My, młodsze pokolenie, nie mając żadnego wsparcia z zewnątrz, siłą rzeczy jesteśmy narażeni na inerwencyjne działanie najbliższych, którzy wymuszają na nas presje życia według zasad przeniesionych z kraju naszych przodków. Pozwalamy im manipulować naszą przyszłością.

W roku 1985 straciłam największą miłość mojego życia. To moja rodzina go zabiła. Odpowiedzialność za to leży po obu stronach. Moja rodzina bardzo mnie zraniła. Tego, co się stało nie sposób zapomnieć, jeszcze trudniej przebaczyć, ale wiem, że to co zrobili, zrobili za zezwoleniem
duńskiego prawa i cichym zezwoleniem ludzi.
Kiedy poszłam na policję, prosząc o pomoc i ochronę, wysłano mnie do instytucji, która nie potrafiła mi pomoc, nikt nie próbował ze mą
rozmawiać, nie zrobiono niczego, żeby zapobiec tragedii. Nikogo nie interesowało, co dzieje się w czterech ścianach naszego domu.
Dla wielu mlodych dziewcząt i chlopców, ale przede wszystkim dziewcząt - bitych i maltretowanych, takie życie to chleb powszedni.
Żadne z nas tak naprawdę nie miało dokąd uciec przed znieważaniem i wymuszaniem na nas sila posluszeństwa jak nam ciągle powtarzano -
wszystko to w imię honoru.

Dlaczego w duńskim prawie nie ma paragrafu, który pozwolilby ofiarom przemocy bronić się przed atakami najbliższych na drodze sądowej?
Jak wytłumaczyć 16 letniej Dunce tureckiego pochodzenia, szukającej pomocy w domu dla kobiet, które są ofiarami domowej przemocy,
że nie ma takiego prawa, które mogłoby ją rzetelnie ochronić
przed własną rodziną, przed która tu się właśnie schroniła. Dlaczego z łatwością ją odnleziono, bo pani z opieki społecznej naruszyła
obowiązek tajemnicy i zdradziła miejsce jej pobytu przyszłym oprawcom? Jak może pomóc jedynie tłumaczenie, że nie powinna się bać, że powinna wrócic do domu, bo nic jej nie grozi? Gdy rodzice właśnie podpisali
w jej imieniu intercyzę małżenską i za kilka dni, zgodnie z tradycją, dziewczyna wyjedzie z Danii na krótkie wakacje, żeby zawrzeć związek małżenski z nieznanym, obcym jej mężczyzną...
Ta dziewczyna nie potrzebuje rodziców zastepczych ani próżnego gadania, gdy błaga o natychmiastową pomoc tu i teraz. Kiedy błaga o szansę na stworzenie bezpiecznych warunków do życia z dala od własnej rodziny.
Gdzie jest paragraf, który ją, zastraszoną i zrozpaczoną ofiarę ochroni przed czyhającymi na nią katami? Gdzie jest paragraf, na mocy którego
można ukarać tych, którzy dzialają bezkarnie w taki sposób, że już nikt, kto zniszczyć jej życie nie odważy się do niej zbliżyć? Dlaczego nie ma nikogo, kto mogłby tym dziewczynom udzielić pomocy w rozpoczęciu nowego, godnego życia, sprawić by przestały się bać, bodaj przez chwilę?
Prawda jest taka, że tej pomocy nie otrzyma ze strony duńskiego społeczenstwa, nikt jej takiej pomocy nie udzieli. Czyżby słowo "honor"
było przez Duńczyków zapomniane , bo w naszej społeczności ma wielkie znaczenie. Dla naszego pokolenia, pokolenia żyjącego w tym kraju, nadal jeszcze oznacza "życie albo śmierć".
W wielu rodzinach wszystko staje w miejscu, kiedy syn albo córka
zechce funkcjonować tak jak jego duńscy rówieśnicy.
To katastrofa - takie zachowanie potraktowane jest jak próba złamania ustalonych odwiecznie wzorców, jak próba pozbawienia głowy domu,
czyli ojca, możliwości bezwzględnego decydowania o wszystkim, traktowane jest jak chęć odebrania mu władzy absolutnej. Najmniejszy przejaw
zintegrowania się ze społeczeństwem duńskim uważany jest za karygodną chęć pozbawienia rodziny mocnych, scalających ją korzeni, pozbawieniem
wszystkich jej członków możliwości normalnego funkcjonowania, a co za tym idzie, życia zgodnie z tradycją, dla której najważniejszy jest honor.
Doświadczyłam tego na własnej skórze. To moja rodzina zamordowała człowieka, którego kochałam. Nieważne, że nie był Duńczykiem,
że pochodził z Turcji, po prostu chłopak ten nie pasował mojemu ojcu.
Żadna z nas nie ma prawa do osobistego wyboru, to godzi w tradycję, naraża rodzinę na utratę honoru, dlatego ten , którego pokochałam
musiał być zgładzony.

*

Zawsze będę go kochać, bez znaczenia jest uplyw czasu, ta książka
jest o nim, o nas, o naszej miłości. Ale pisałam ją rownież
z myślą o tych dziewczynach, które tak jak ja cierpią z tego
samego powodu. Może uratuję je przed koszmarem, którego boleśnie doświadczyłam?
Czasem zastanawiam się, dlaczego właśnie ja podjęłam taką,
a nie inną decyzję. Dlaczego dokonałam takiego wyboru? Nie mam
złudzeń, rozumiem, że jedna książka nie zmieni świata z dnia
na dzień, nie przyczyni się do zmiany przepisów w ustawodawstwie
duńskim, nie zmieni ludzkiego myślenia...
Mam jednak nadzieję, że może komuś otworzy oczy na problem emigrantów, Turków, Pakistańczyków i innych etnicznych spoeczności,
może dzięki temu, uda się nam zbudować inną, bardziej przyjazną przyszłość?
Chciałam podziękować Thomasowi Stokholmowi i Mice Misatratii z "Bastardfilm", bo to właśnie oni zapukali do moich drzwi,
żeby mnie wysłuchać.

Dziękuję też Josefowi, który bardzo mnie wspierał w trakcie pisania tej książki. Specjalne podziękowania dla redaktora Erika Barfoeda z wydawnictwa "Aschehoug" za to, że pozwolił mi opowiedzieć historię mojego życia. Gorąco dziękuję Mette Hilden za to, że właśnie ona, Dunka, postawiła mi tak wiele trudnych pytań.


PROLOG


Przechadzam się wśrod wysokich traw wyrastających pomiędzy kamieniami.
Oglądam napisy - pełno imion i dat. Szukam jego grobu. Moje usta bezgłośnie szepczą słowa modlitwy za umarłych.
Tu, na tym cmentarzu, pochowani są mężczyzni, którzy walczyli
o honor i dobre imie rodziny, wszyscy byli bardzo religijni.
Z pewnością, każdy z nich trafił do raju.
Czuję zniechęcenie, tak dlugo nie mogę znaleźć miejsca, w którym
został pochowany ten, którego pokochałam.
Zwykle każdy robak wzbudza we mnie obrzydzenie, ale teraz nie myślę
o tym, odgarniam wysokie trawy, przechodzę od grobu do grobu,
szukam napisu. Słońce pali odkryty kark, nie wiem ile czasu
już się tutaj błakam. Chciałabym, żeby jego grob był najpiękniejszy,
żeby leżał pochowany na honorowym miejscu, tam właśnie, gdzie
spoczywają zwłoki bohaterów.
Wołam jego imię, proszę, żeby dał mi znak. Przecież przyjechałam
tutaj, by go odnaleźć. Po tylu latach chciałam z nim porozmawiać
i wreszcie pożegnać, może przez to uwolnić się od dręczących mnie
myśli o nim, o nas?
Stara kobieta pojawiła się nagle, szła w moim kierunku, chustka
okrywała szczelnie jej głowę, ukrywała twarz przed słońcem.
Gdy podeszła bliżej usłyszałam szept - " Idź wzdłóż tej dlugiej
alejki"....
Chciało mi się pić, grzało niemiłosiernie. Na końcu alei w promieniach słońca ujrzałam małego chłopca, który trzymał w ręku cienka gałązkę
i coś nią rysował na ziemi. Usłyszałam jak cicho nuci jakąś melodię.
Gdy chłopiec nagle zniknął, pomyślałam sobie, że chyba coś niedobrego
stało się z moją głową.

Tak, to jest to miejsce, tu są groby zwykłych ludzi, mój ukochany
nie mógł zostać pochowany wśród bohaterow, dla wszystkich był tylko zbuntowanym, młodym chłopakiem, który walczył o prawo do miłości,
dlatego zginął. Ogarnia mnie dziwne uczucie, wielokrotnie czytam
litery układające się w jego imię i nazwisko. Nie mogę do końca
uwierzyć, że to jego grób - czytam: Hasan Boyaci, 1969 - 1985.
Nikt nie zaopiekował się jego grobem, nie ma kwiatów, żadnego
śladu, że ktoś tu przychodził, bodaj na chwilę.

Zasadzę krzew białej róży jako symbol wolności i czerwonej,
która symbolizuje miłość. Niech kwiaty okryją to, co straciłam.
Siadam na trawie, wyciągam ręce do Allacha, dziękuję, że jestem
tutaj i proszę o opiekę nad Hasanem. Proszę o niebo dla niego
i spokój. Dotykam palcami czoła, ten gest symbolizuje łączność
między mną a Allachem. Moje ciało drży, tyle się w nim nagromadziło
smutku i łez przez minione osiemnaście lat.

Płacząc rozmawiam z ukochanym. Przyrzekam, że się jeszcze kiedyś
spotkamy, i że ciągle go kocham... Mam ze sobą papierową torbę,
palcami próbuję wykopać trochę ziemi, kilka grudek chcę zabrać
ze sobą do Danii.
W hotelowym pokoju umęczona, padam na łóżko, co za ulga. Za oknem
pada deszcz, zamykam oczy i pozwalam myślom swobodnie krążyć,
nie czuję już bólu ani strachu.


Rozdział pierwszy



Jak tylko przyjechaliśmy do Danii, wprowadziliśmy się do dwupokojowego mieszkania, niedaleko dworca autobusowego w Aarhus. Minęło wiele
dni zanim moje starsze rodzeństwo nieśmiało wyszło z mieszkania,
a dopiero po miesiącu mój brat Erkan, ja i moja mama, odważyliśmy
się na krótki spacer ulicami miasta. Wcześniej z okna naszego
mieszkania patrzyłam jak Duńczycy spieszą się do autobusu, pedałują
na kolorowych rowerach. Przyglądałam się samochodom; w Turcji nie widziałam nigdy tak wielu aut na ulicach. Tam, skąd przyjechałam,
snuły się wozy konne, albo ludzie przemmierzali drogę na grzbiecie
osła. Moją pierwszą myślą o Duńczykach była myśl, że oni straszliwie
się spieszą, że nie chodzą, a prawie biegną w swoich dziwnych, choć przyznam, bardzo mnie fascynujących strojach.
Dziwiło mnie, że tyle kobiet nosi spodnie, nawet starsze panie,
i że mają na głowie zawiązane z jasnych włosów kucyki. Mogłam
godzinami się przyglądać śmiesznie podrygującym podczas jazdy
na rowerze warkoczom i końskim ogonom. Wszystko na co patrzyłam,
było dla mnie nowe i bardzo zabawne. Nawet zapachy były inne,
od dziecka wdychałam zapach ziemi, zapach zwierząt domowych,
a tu zzewsząd otaczał mnie zapach miasta, nieznanego, obcego miasta.
Prawie wszyscy cudzoziemcy, którzy przybyli w latach siedemdziesiątych
do Danii pracowali, podobnie jak mój ojciec, w fabrykach albo
na budowach. Turcy zostali zaproszeni przez duński rząd,
bo potrzebowano siły roboczej i w cenie byli pracownicy, którzy
nie bali się ciężkiej, żmudnej pracy. Nikt nie przewidział, że po skończeniu robót, większość z nich zechce pozostać. Zdecywowali nie wracać do rodzinnych przeważnie wsi, ponieważ byli wynagradzani
całkiem dobrze i mogli połowę z tego co zarobili, przesyłać
do swojego kraju, pozostała cześć spokojnie wystarczała im na życie
w Danii.

Mój ojciec długo nie mówił po duńsku, ale robił zakupy, ponieważ
moja mama bała się wyjść na miasto. Wtedy nie było jeszcze tak
jak dzisiaj lokalnych tureckich sklepików z owocami i warzywami.
Któregoś dnia ojciec kupił krem Nivea, myśląc, że to jest masło;
zjedliśmy chleb posmarowany kremem i wszyscy bardzo się pochorowaliśmy...
Nienawidziłam mojego ojca za to, że ściągnął nas do tego dziwnego
kraju, którego sam w nie znał i w ogóle nie potrafił się w nim
poruszać.
Pamiętam jak po kilkunastu dniach naszego pobytu w Aarhus moja mama patrząc przerażona na zakupy, które przyniósł ojciec, podniosła
w górę ręce jak do modlitwy i zaczęła przeraźliwie zawodzić -
"opuściłam swój kraj i dlatego teraz do końca moich dni będę za karę
jadła spalony chleb!"

Ja i reszta rodzeństwa milczeliśmy przerażeni, gapiąc się jak
sroka w gnat na ciemny, razowy chleb. Po tym incydencie mój ojciec
nigdy więcej nie kupił "duńskich czarnych kromek". Chleb piekliśmy
sami. W miesiąc po naszym przybyciu do Aarhus wprowadziła się do nas
nasza ciotka z mężem i dwojgiem dzieci. Fadima była siostrą przyrodnią mojej mamy, zaś jej mąż był bratem rodzonym mojego taty, miał na imię Mehmet. W małym, dwupokojowym mieszkaniu, gnieździlo się teraz
jedenaście osób. Wszędzie stały łóżka i był tak straszliwy hałas i harmider, że nie słychać było własnych myśli. Moja mama z tęsknoty za swoim krajem codziennie płakała. Nieustannie tęskniła za domem, przyjaciółmi i za rodziną w Turcji.
Brakowało jej naszych warzyw, przypraw a przede wszystkom wolności...
Siedem lat żyła bez swojego męża, który pracował wtedy w Danii,
opiekowała się dziećmi, dużo pracowała - w domu i przy dzieciach jest wiecznie coś do zrobienia. Ale nawet bez męża nigdy nie czuła się
tak samotnie jak tutaj, w Aarhus..
Pokrzykiwania i wieczne kłótnie z ojcem sprawiały, że my, dzieci,
czuliśmy się totalnie zagubieni, nie rozumieliśmy wielu spraw,
które się wokół nas rozgrywały. Ja także tęskniłam za moją babcią, przyjaciółmi, a najbardziej za przyrodnim bratem, Ibrahimem.

Urodziłam się w Sarkusla. W centrum miasta były sklepy, kilka
resteuracji, herbaciarnie. W całej naszej społeczności nie było
widocznych różnic, określonych pozycją czy statusem ekonomicznym.
Nasza rodzina nie należała ani do bogatych, ani do biednych. Mój
ojciec był hodowcą owiec, wiec powodziło nam się nienajgorzej.
Sprzedawał warzywa, owoce; raz w miesiącu pakował na wózek produkty
i sprzedawał na bazarze w centrum miasta. W tym niewielkim
społeczeństwie wszyscy się dobrze znali, każdy był jakoś ze sobą
rodzinnie powiązany, skoligacony. Naturalnym zjawiskiem były
małżeństwa kuzynek z kuzynami lub wujkami. Małżeństwom aranżowanym
przez rodziców nikt się nie dziwił. To oni znajdowali dla swoich
dzieci, najodpowiedniejszego partnera. Do rodziców "wybrańca"
wysyłało się przedstawiciela najbliższej rodziny - ciotkę czy wuja,
którzy oświadczali się w imieniu córki lub syna. Oświadczyny
porzebiegały w kilku etapach: najpierw kilkakrotnie spotylkały się
ze sobą rodziny, którym zadaniem było omówienie głównie szczegółów dotyczących ślubu i posagu, a potem, w trakcie ostatniej wizyty,
brali udział również "narzeczeni".
Mój ojciec był dziewięć lat starszy od mojej mamy, która wcześniej
już była zamężna i urodziła w tamtym związku troje dzieci.
Choć to nieliczny przypadek w małżeńswach zaaranżowanych, pierwszy mąż mojej mamy był jej wielką miłością i kiedy umarł moja mama cierpiała
długie lata...

Związek małżeński moich rodziców był fiaskiem, moi rodzice nigdy
się nie pokochali. Mama bardzo długo zwlekała z decyzją ponownego
wyjścia za mąż - ojciec słał swatów aż cztery razy. Według tradycji oświadczyny ponawia sią kilkakrotnie, jakkolwiek pierwsze zawsze są
odrzucane, natomiast przy kolejnych zwykle dochodzi do zaakceptowania propozycji, bowiem, nie może zajść podejrzenie, że z oblubieńcem lub
oblubienicą jest coś nie w porządku...

W głębi serca mama nigdy nie chciała ponownie wyjść za mąż,
nie lubiła Nuriego, mówiła, że jego oczy są złe, mroczne i
przeczuwała, że jest despotą, ale rodzina nie dawała jej spokoju.
Była za słaba, nie potrafiła oprzeć się naciskowi najbliższych.
Przez wszystkie lata ich małżenstwa nie sprzeciwiła się mężowi
ani razu, spelniała bez najdrobniejszego bodaj oporu wszystkie jego zachcianki albo rozkazy. Z tego związku narodziło się pięcioro dzieci,
ja przyszłam na świat jako czwarta.

Z dzieciństwa pozostało mi kilka wspomnień. Najlepiej pamiętam mamę budującą dom. Kamienie, które dźwigała - warstwa po warstwie rosły
w mur, potem tak samo powstała obora dla naszych dwóch krów. W domu
nie było pokoi przeznaczonych tylko dla dzieci, ale mówiąc szczerze,
nigdy ich nie pragnęliśmy, bo nasze życie głównie toczyło się na zewnątrz...

Pamiętam, że zajadałam się winogronami, przepadam za nimi do dziś.
Kiedy je dostawalam, mama mogła zająć się pracą, była pewna, że
nigdzie nie ucieknę, gdy siedziąc i gapiąc się na to co robiła,
wypychałam buzię wielkimi, soczystytymi, zielonymi kulami.
Lubiłam nasz stary dom nie tylko dlatego, że wybudowała go moja
mama, ale głównie dlatego, że czułam się w nim bezpiecznie. Było
nam razem z moim i przybranym rodzeństwem wesoło i dobrze.. Ponieważ
mama zawsze była zapracowana, starsze dzieci opiekowaly się młodszymi.
Ja dość późno nauczyłam się chodzić, jeszcze później, bo dopiero mając cztery lata, mówić. Mój dużo ode mnie starszy, przyrodni brat Ibrahim
był już żonaty, ale odwiedzał nas nieomal każdego dnia. Pamiętam nasze wspólne zabawy. Ibrahim był kelnerem i kiedy przychodził do nas z wizytą kieszenie jego spodni wypchane były smakołykami, którymi obdzielał sprawiedliwie młodsze rodzeństwo. Kiedy przynosił je w „czarodziejskich torbach" tylko mnie wolno było, jako pierwszej, do nich zajrzeć. Napawało mnie to wielką radością i dumą. Bardzo ostrożnie badałam ich zawartość. Ibrahim był najbardziej wesołym i najzabawniejszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek w życiu spotkałam. Przepadałam za nim, nawet jeśli się
ze mna drażnił i wkładał do moich ust winogrona, gdy właśnie
zasypałam....
Już o świcie pianie kogutów budziło miasteczko do życia. O godzinie
wpół do szóstej rano głos muezina z wieży meczetu wzywał wiernych
na modlitwę. Po modlitwie mężczyźni wychodzili do pracy a kobiety zajmowaly się dziećmi i domem. Późnym popołudniem kobiety wpadały
po sąsiedzku do siebie - wspólnie szyły, haftowały i przede wszystkim plotkowaly. Wokół naszego domu zawsze ktoś się kręcił: rozgadane
sąsiadki, ich bawiące się dzieci...
W czasie ostrych zim zbieraliśmy się całą gromadą w domu. Siadywaliśmy
na podłodze, na poduszkach i jedliśmy tłuste jedzenie, mocno doprawione
rozgrzewające potrawy z mięsa jagnięcego lub wołowego, zajadaliśmy
się też oliwkami i owczym serem. Do tego piliśmy czarną jak noc
i bardzo słodką herbatę. Serdecznym rozmowom nie było końca. Mama
była szanowaną, mądrą kobietą, mimo że była analfabetką i nigdy nie chodziła do szkół jednak to właśnie do niej
przychodziły inne kobiety po poradę lub pomoc w kłopotach, potarafiła
jak nikt znaleźć sposób na zmartwienia, to ona znała przepisy na
smaczne dania, wiedziała jak zaradzić czy leczyć chorobę. Latem gromadziliśmy się na zewnątrz, uwielbiałam kłaść się na plecy
i przyglądać gwiazdom, szum niekończących się rozmów kołysał
mnie do snu. Nigdy potem nie czułam się tak szcześliwa i
bezpieczna.
Ojciec wyjechał w 1969 roku najpierw do Niemiec, wtedy Zachodnich
i potem do Danii. Długo go nie było. Któregoś dnia, w trakcie
śniadania, do naszego domu wszedł nagle jakiś obcy mężczyzna.
To był mój ojciec. Nie widzieliśmy się tak długo, że żadne z dzieci
go nie rozpoznało, ale on nie podszedł do któregoś z nas, nikogo
nie uściskał, nie pocałował na przywitanie. Jedyne co zrobił, to nakrzyczał na nas, że mama nie wyszła mu na spotkanie. Akurat nie było
jej w domu , bo wyszła do chorej kuzynki z przygotowanym dla niej jedzeniem. Skąd mogła wiedzieć, że ojciec właśnie wtedy się pojawi,
nie zawiadomil przecież nikogo o swoim przyjeździe. Kiedy ochłonął
wziął mnie na chwilę na kolana. Bałam się go tak bardzo, że szybko wywinęłam się i ukryłam za domem. Wróciłam z mamą i wtedy rozpętała
się straszna awantura - ojciec okropnie krzyczał, szturchał i nam wygrażał. Bezradnie patrzyłam jak brutalnie bije mamę pięściami.
Dni, zanim ojciec znowu wyjechał, mijały w jakiejś nienaturalnej
ciszy. Każdy bał się go rozlościć, rozmawialiśmy szeptem i tylko
wtedy, gdy było to konieczne. Ojciec wściekał się bez powodu,
nic mu się nie podobało. Cokolwiek zrobiliśmy wpadał w gniew,
wszystko go denerwowało: śmiech, krzywo zawiązana chustka, oskarżał
nas, że złośliwie chowamy przed nim przedmioty, których właśnie
w tej chwili potrzebował ...
Pewnego dnia moja mama krzycząc, wybiegła z sypialni, jej ubranie
było w strzępach. Wtedy nie rozumiałam co się stało, jednak
instynktownie czułam, że dzieje się coś złego. Ojciec jak rozjuszony
byk gonił mamę po całym domu, kiedy ją wreszcie dopadł zaczął
ją szarpać i bić.
Gdy próbowałam go powstrzymać dźgnął mnie w plecy śrubokrętem.
Po wielu latach mama przyznała się, że wtedy jej własny mąż chciał ją zgwałcić. Ojciec przyjeżdżał do nas kilka razy w roku, jego wizyty
były dla nas koszmarem. Ludzie wiedzieli jaki ma temperament, bali
się nas wtedy odwiedzać. Niecierpliwie czekaliśmy kiedy wreszcie
wyjedzie.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Powinienem być taksówkarzem - tłumaczenie wiersza duńskiego poety Dan Turèlla

Jeg skulle have vaeret taxachauffór

Af Dan Turèll


Aah, jeg skulle have vaeret taxachauffór
Pludselig kan jeg se det -
Jeg skulle have vaeret taxachauffór!
Jeg ville have siddet der ved rattet
vaere hjemme og paa arbejde samtidig
som i et sneglehus
eller som den perfekte vaertshus-vaert -
Jeg ville sidde ved siden af kunden
adskilt af askebaeger og knirkende gearstang
og jeg ville sidde rank og rolig som en rutineret rotte -

Og jeg ville hygge om kunderne -
Jeg ville fortælle dem opmuntrende nyt fra vejrmeldingen
(jeg ville have radioen gaaende hele dagen
og maaske endda termokande) -
Jeg ville give dem raad og tips
om hvor de skulle gaa hen efter hvad
og hvor de kunne finde det samme billigere
og hvor de kunne finde det samme med musik -
Jeg ville anbefale dem en god restaurant en god tandlaege en god revisor en god revy
Jeg ville stille forslag til deres tipskuponer
og mindes bronze-holdet fra '48 eller Fiffer-Revyerne sammen med aeldre kunder
og dem fra provinsen ville jeg anvise passende hoteller
Jeg ville hjaelpe dem alle sammen med deres problemer
Jeg ville have próvet det samme
fra spiritus til skilsmisse, fra stress til schizofreni
og jeg ville vaere medfólende
og jeg ville próve paa ikke at vide bedre

Og jeg ville vaere en ren djaevel i Indre By-trafikken!
Jeg ville vide exactly hvor og hvornaar
jeg kunne tage hjórnet paa to hjul
Jeg ville kalkulere trafikken undervejs
som i et skakspil
Jeg ville laegge min taktik
som en 6-dages rytter i feltet
før hvert eneste lyskryds
Jeg ville kende alle genvejene og smuthullerne
Jeg ville behandle rattet som min egen haand
Jeg ville naadeslóst gennemskue de andre bilisters fortvivlede manóvrer
og til enhver tid kende deres position i banen
og jeg ville ikke tøve med at kritisere deres kørsel -
Jeg ville hójt og underholdende kommentere den
mens jeg selv causerende kórte nonchalant perfekt
med én finger paa rattet
hele byen igennem
i al slags vejr
paa alle tidspunkter af dógnet
med alle mulige mennesker af alle aldre kón og slags
rige folk
fattige folk
glade folk
gale folk
drukne folk
druknende folk
dóende folk
fódende folk -

Og jeg ville smile til dem alle sammen
og indrómme at det var for galt
at det var strenge tider
men at det jo nok alligevel gik
saa laenge man ikke mistede humóret -

Og en gang imellem
Maaske én gang om maaneden
ville jeg være gloomy og nedstirrende
og sort og skumlende og misantropisk og maanesyg og mistaenksom
og se ud som om jeg ventede at alle ville slaa mig ned bagfra
eller i det mindste løbe fra regningen -
Dén dag ville jeg raabe og skrige sjofelheder og skaeldsord mod alle byens andre biler
og den dag ville jeg kun le indvendigt -
Og morgenen efter ville jeg paa ny
og mindst en maaned frem
vaere den samme go'e gl. almindeligt afholdte chauffór
"Taxa-Turèll"
som de ville kalde mig -

Aah jeg kan naesten ikke vente!
Naar jeg blir stor vil jeg vaere taxachauffór!
I mit naeste liv vil jeg maaske blive taxachauffør - ENDELIG!

Powinienem być taksówkarzem

Ach muszę być taksówkarzem
Nagle zauważyłem że powinienem
być taksówkarzem!
Siedziałbym za kierownicą
w domu i w pracy jednocześnie
jak w muszli ślimak
albo może jak doskonały gospodarz knajpy
Chciałbym rozsiąść się przy kliencie
oddzielony popielniczką i skrzypiącą dźwignią biegów
wyprostowany spokojny podobny do typowego szczura -

Byłbym zadowolony z każdego pasażera -
Przekazywałbym najświeższe wiadomości wraz z prognozą
pogody (oczywiście przez cały dzień słuchałbym radia
i myślę że zabrałbym ze sobą termos)
Chciałbym każdemu dawać rady i wskazówki jak typować
na wyścigach albo
w innych grach hazardowych i odpowiadałbym
W którym kierunku pójść w jakim celu
oraz gdzie można znaleźć coś taniego
albo fajnego tylko z muzyką -
Polecałbym dobrą restaurację dobrego stomatologa dobrego księgowego dobre przedstawienia
dyskretnie proponowałbym jak wypełniać kupony angielskiej loterii
wspominałbym brązową drużynę z 48 roku lub ze staruszkami
wspaniałe Fiffer-Revyerne
a tym z prowincji zaoferowałbym wygodne hotele
Pragnałbym pomagać ludziom w rozwiazywaniu problemów
jakbym tego samego próbował sam ze sobą
z wódką z rozwodem i wszystkim począwszy od stresu do schizofrenii
współczująco
niech nie myślą że wiem lepiej

I mógłbym być diabłem wewnątrz największego ruchu w centrum miasta!
Dokładnie wiedziałbym gdzie i kiedy
na dwóch kołach forsować róg ulicy
Skalkulowałbym każdy ruch
jak w grze w szachy przygotowałbym taktykę
Ja sześciodniowy rycerz wsród innych
na każdym skrzyżowaniu
Chciałbym poznać wszystkie objazdy dziury
Na własną rękę panowałbym nad kierownicą
Bezlitośnie odkryłbym tajemnicę niepewnych manerwów innych kierowców
w każdej chwili znając swoje miejsce na drodze
nie wahałbym się krytykować jazdę szoferów -
Komunikowałbym im to głośno samemu nonszalacko
z perfekcją z jednym palcem na kierownicy przejeżdżając
ulice miasta
w różnych warunkach pogodowych
I nieważne jaka pora dnia
z osobami w różnym wieku płci hierarchii
społecznej
z bogatymi
biednymi
szczęśliwymi
stukniętymi
pijanymi
tonącymi
umierającymi
narodzonymi -

Szczerzyłbym się do wszystkich
i przyznawałbym rację przytakując że krzywdzące trudne czasy
Ale jakoś idzie
dopóki nie traci się dobrego humoru -

Od czasu do czasu może raz w miesiącu
pragnałbym być ponurym typem lunatykiem mizantropem
i podejrzewać
że wszyscy chcą mi zadać cios w plecy
lub co najgorsze uciec nie zapłaciwszy
rachunku
Tego dnia chciałbym wykrzykiwać obrzydliwe epitety
pod adresem innych
samochodów na drogach wszystkich miast
I tego dnia chciałbym tylko w duchu się śmiać
A następnego aż od świtu być jak oczyszczony
Za miesiąc zaś byłbym zwykłym starym i przestrzegającym reguł dobrym
szoferem
"Taxi-Turèll"
bo tak będą mnie nazywać -

Ach nie mogę się doczekać!
Gdy dorosnę chcę być taksówkarzem!
W następnym życiu prawdopodobnie będę chciał być taksówkarzem - nareszcie!

niedziela, 18 kwietnia 2010

Kurza twarz

Co ludzi tak rajcuje w tym, że kura, choćby chciała,
nie potrafi pofrunąć? Łatwo daje się oswoić i wie, że w niedziele
normalny człowiek chce dłużej pospać, wyskoczyć na piwo,
wrócić do domu i zjeść rosół. Kury nachodzą się,
nadrepczą, aż pójdą spać z kurami. Można je łapać
za pierze i zamknąć im dziób. Niektórym smakują udka,
inni wolą pierś.

Zawieszenie broni

To się zaczęło na placu zabaw. Zasypało piachem
z piaskownicy. Ucichło

echo wojny między podwórkami. Każdy chciał być wodzem
plemienia. Zwyciężyć; męska sprawa

obojętnieć na strach leżąc
jak trup. Pod gołym niebem ślepaki z grochu i tylko

na filmach szczątki ubrań, świst amunicji.
Jakaś historia chce udowodnić, że przeżyłeś a nawet jeszcze
żyjesz.

sobota, 17 kwietnia 2010

James Tate - kilka tłumaczeń

A Knock On The Door

They ask me if I've ever thought about the end of
the world, and I say, "Come in, come in, let me
give you some lunch, for God's sake." After a few
bites it's the afterlife they want to talk about.
"Ouch," I say, "did you see that grape leaf
skeletonizer?" Then they're talking about
redemption and the chosen few sitting right by
His side. "Doing what?" I ask. "Just sitting?" I
am surrounded by burned up zombies. "Let's
have some lemon chiffon pie I bought yesterday
at the 3 Dog Bakery." But they want to talk about
my soul. I'm getting drowsy and see butterflies
everywhere. "Would you gentlemen like to take a
nap, I know I would." They stand and back away
from me, out the door, walking toward my
neighbors, a black cloud over their heads and
they see nothing without end.


Pukanie do drzwi

Zapytali mnie czy myślałem kiedykolwiek o końcu świata,
a ja im mówię: "Wejdźcie, na miłość boską, wejdźcie,
czymś was poczęstuję". Po kilku kęsach zaczęli
rozmawiać o życiu wiecznym.
"Ach, ale czy kiedyś widzieliście winogronowego liścia
szkielecik? A oni wciąż o odkupieniu, o wybranych, którzy
zasiądą po Jego prawicy. I co? Będą tak siedzieli?
Czuję, że jestem osaczony przez nabuzowanych zombie:
"Spróbujcie cytrynowego ciasta, kupiłem wczoraj, w piekarni
Pod Trzema Psami". Ale oni chcą tylko gadać
o mojej duszy. Robię się senny, mam mroczki
przed oczami. "Panowie, nie macie ochotę na drzemkę,
pytam, bo ja bardzo". Nagle wstali, wycofują się,
prosto do drzwi. Kroczą ku moim
sąsiadom, a nad ich głowami
ciemne chmury; widzą nicość, która
trwa bez końca.

tłumaczenie Ewa Brzoza Birk

Never Again The Same

Speaking of sunsets,
last night's was shocking.
I mean, sunsets aren't supposed to frighten you, are they?
Well, this one was terrifying.
Sure, it was beautiful, but far too beautiful.
It wasn't natural.
One climax followed another and then another
until your knees went weak
and you couldn't breathe.
The colors were definitely not of this world,
peaches dripping opium,
pandemonium of tangerines,
inferno of irises,
Plutonian emeralds,
all swirling and churning, swabbing,
like it was playing with us,
like we were nothing,
as if our whole lives were a preparation for this,
this for which nothing could have prepared us
and for which we could not have been less prepared.
The mockery of it all stung us bitterly.
And when it was finally over
we whimpered and cried and howled.
And then the streetlights came on as always
and we looked into one another's eyes--
ancient caves with still pools
and those little transparent fish
who have never seen even one ray of light.
And the calm that returned to us
was not even our own.


Odmieniony

Mówicie o zachodzie słońca? Wczorajszy, to dopiero był szok.
Chodzi mi o to czy zachodzące słońce mogło by przerazić?
Wszystko jedno, ludzie, ten był niesamowity. Oczywiście, piękny,
nawet bardzo piękny.
Nadzwyczajny.
Co za rozkosz, aż brakowało tchu,
uginały się kolana.
I te kolory! Nieziemskie:
brzoskwiniowy, kapiący niby opium
pomarańczowy, żarem jak z piekła.
W tęczówkach szmaragdowy kosmos.
Bezczelnie wirujace barwy,
a każda z nas drwiła, jakbyśmy byli niczym.
Niby przez wszystkie życia przygotowywani,
ale cały czas nie gotowi.
Gorycz, a kiedy już po wszystkim, jęki.
Nagle zaiskrzyło światło ulicznych lamp, które
były w pobliżu,
spojrzeliśmy w inne oczy--
W głębi sędziwych jaskiń ze stojącą wodą
zobaczyliśmy ryby o przezroczystej skórze,
co nigdy nie poczuły ani jednego promienia słońca.
Ogarnął nas spokój i wszystko, co do nas nie należy.

tłumaczenie Ewa Brzoza Birk


Father` s day - James Tate

My daughter has lived overseas for a number
of years now. She married into royalty, and they
won`t let her commmunicate with any of her family or
friends. She lives on birdseed and a few sips
of water. She dreams of me constantly. Her husband,
the Prince, whips her when he catches her dreaming.
Fierce guard dogs won`t let her out of their sight.
I hired a detective, but he was killed trying to
rescue her. I have written hundreds of letters
to the State Department. They have written back
saying that they are aware of the situation. I
never saw her dance. I was always away at some
convention. I never saw her sing. I was always
working late. I called her My Princess, to make
up for my shortcomings, and she never forgave me.
Birdseed was her middle name.

Dzień ojca


Moja córka od kilku lat mieszka w zamorskim kraju.
Wżeniła się w królewską rodzinę i oni sobie nie życzą,
żeby się kontaktowała z rodziną albo z przyjaciółmi.
Zjada jak ptak nasionka, które popija kilkoma łykami wody.
Śniła o mnie, ale mąż, książę, gdy dała się na tym przyłapać,
wychłostał okruszynkę. Straż groźnych psów nie spuszcza z niej oczu.
Zatrudniłem detektywa, niestety, zabili go, bo próbował
ją uwolnić. Napisałem setki listów do Departamentu Stanu,
ale odpisali, że dobrze wiedzą w jakim jest położeniu.
Nigdy nie widziałem, żeby tańczyła, zawsze byłem na jakimś zebraniu.
Nie słyszałem, żeby śpiewała, za długo siedziałem nad robotą.
Zwałem ją moją Księżniczką, żeby tylko zechciała się spotkać,
choć na chwilę. Nigdy mi nie wybaczyła.
Banialuka, tak miała na drugie.

tumaczenie Ewa Brzoza Birk